środa, 22 grudnia 2010

Romantycznie.

Ostatnio u nas w domu jest bardzo romantycznie. Codziennie wyłączają prąd i siedzimy sobie przy świecach. W związku z okresem przed świątecznym to dobra metoda na unieruchomienie rozszalałych gospodyń za pomocą wyłączenia im mikserów, kuchenek, odkurzaczy, a w naszym wypadku także ogrzewania i wody. No i jak powyżej pisałam, siedzimy sobie tak spokojnie, zapatrzeni w okno, za którym widać krzątaninę wieżowcowych mieszkańców, ponieważ prąd znika tylko na naszej ulicy.
Raz tak zniknął, kiedy byliśmy w teatrze Buffo, oglądać Piękną Nataszę na naszym pojeździe. Z Rochem została Teściowa. Nagle w domu zapadła ciemność, piec się wyłączył, Teściowa wpadła w panikę. Roch ją zaczął uspakajać, obiecując rychłą wizytę pogotowia energetycznego. Kiedy jakoś doszła do siebie, mały mężczyzna stanął w ciemnościach przy oknie i tak z głębi serca wyrwało mu się cichutko "Kulwa mać".
Ostatnio znów prądzisko wywiało, kiedy w garach mi kipiało, piernik czekał na udekorowanie , ciuchy leżały nie wyprasowane a ja, marząc o kąpieli włączyłam mikser. I nastała ciemność. A właśnie, nie napisałam najważniejszego-za 2 godz. miałam być na przedszkolnej wigilii u Rocha, i to na tą okazje te gary, ciasta, kąpiele. Jak ta ciemność nastała, rozpłakałam się. Na prawdę inaczej to sobie wyobrażałam, przede wszystkim SIEBIE CZYSTĄ, WYPRASOWANĄ, PACHNĄCĄ. Po ciemku, z latarką w zębach dokończyłam dzieła kulinarnego, po ciemku zrobiłam makijaż, ciesząc się, że w gruncie rzeczy to mnie widzą, a ja siebie nie i mogę się łudzić żem cudna. Na sam koniec , malując w widmowym świetle latarki upiorną, bo podświetlona od dołu twarz ( ale miss wszechświata , kiedy podświetlić jej twarz od dołu też wyglądała by upiornie, prawda?;)), zobaczyłam kątem oka jak mój żakiecik, który miał być gwoździem, że tak powiem, wieczoru zsuwa się z klapy kibla wprost w biały , na szczęście czysty , ale beznadziejny do czyszczenia z ciemnobrązowego aksamitu pył kociej kuwety. To nie był miły wieczór.
Ostatnio przedmioty martwe mnie nie lubią. Dziś , wściekła, chciałam wyruszyć z awanturą do widzianego przez okno pogotowia energetycznego. W domu nie było od rana prądu, temp. spadła do 17 stopni, Roch miał wrócić z basenu i to zimno wcale nie było fajne. Wzięłam parę głębokich oddechów i pomyślałam, że teraz mam być jak nosorożec, który zaraz rozniesie w pył niekompetentnych speców od kabli. I ziuuuu, zapięłam zamek w kurtce. I natychmiast pośrodku zrobiła się dziura, jakby mi ktoś rozpruł kadłub. Wypadł, jak trzewia , szalik. Koło szyi za to zrobiło się ciasno i nie mogłam tego zdjąć. W końcu zdjęłam, przenicowując to na drugą stronę i robiąc różne inne akrobacje. Rzuciłam cholerstwem i wzięłam z szafy inną kurtkę. Oj, już solidnie wściekła. I ziuuuu, to samo. Znów dziura, znów trzewia. Znów atak klaustrofobii, jak to zdjąć. Nie zdjęłam. Zacisnęłam na brzuchu i tak poszłam. I uspokoiło mnie to. Dziwne. Czegoś było za dużo. I zadziałało jak przedawkowany lek-zmęczyło.
Panowie spece okazali się mili, życzyliśmy sobie wesołych świąt, prąd na razie jest.
Chłopcy wrócili z basenu, ja tu piszę , a w tle śpiewa kolendę Romantyczny Roch, miłośnik kolei.
"Oddawali swe ukłony pooo toooorzeeee..."

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Kobiety i reszta

Spędziłam weekend z samiusieńkimi kobietami. Umówiłam się z paroma przyjaciółkami i u jednej z nich siedziałyśmy, tańczyłyśmy , popijałyśmy, gotowałyśmy,paliłyśmy papierosy, jadłyśmy i spałyśmy od piątku do niedzieli. Zdjęć nie robiłyśmy, nie było czasu, a poza tym cenzura by nie puściła. Świat kobiet jest mi bardzo potrzebny, bo żyję z dwoma facetami i cholerka, zauważam już, że coś takiego jak fryzjer czy lakier do paznokci lub zakupy ciuchowe jest
dla mnie egzotyką. Jeszcze parę lat temu wystarczała młoda buźka i szczupłe ciało. Teraz buźka ma owal Dziadka Świnki z Peppy, a szczupłe ciało jest nadal, a i owszem, ale pod warstwą tłuszczu , amortyzującego przynajmniej wpijające się w to ciało fiszbiny od coraz bardziej pancernych staników. Nie wiadomo, co tu robić, bo jak się okazuje starzenie się -źle, bycie Nieśmiertelnym- też niedobrze, jak to powiadał w jednym filmie Kristopher Lambert ;)
Zapomniałam o tym, o tym fajnym, babskim świecie. Zapomniałam na amen. Dlatego jak wróciłam, pierwszą z powinności było... posprzątanie w domu po trzech facetach ( Mariusz, Roch i Grzechu, bo był w gościach) i tak sprzątając zapomniałam, co ustaliłam w weekend i z rozpędu znów sama obcięłam sobie grzywkę. Przeszkadzała mi w myciu podłogi. Drapała, swędziała, wkurzała. No żesz kurczę, no.

Z jednej strony mogę napisać, że bardzo się zmieniłyśmy, ja i moje dziewczyny. Związek bez małżeństwa czy dziecko bez ślubu to już nie jest taka znów fajna teoria, wygłaszana z zawadiacko wysuniętą brodą. I milion innych różnic, od kiedy pojawili się nasi Zojka, Zośka,Władziu, Kaziu,Emil, Roch, Olek. Ale też nadal są to moje dziewczyny, z którymi mogę wszystko, nawet konie kraść, chociaż no właśnie,teraz one ukraść to by i ukradły, jakby co, ale truły by mi głowę codziennie, że mogą ze mną ukraść, tylko z czego ja je utrzymam. I to jest ta różnica;)

Łokieć beskidzki z Rochem na grzbiecie przesyłają pozdrowienia!

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Za radą Miałkotka

Idąc za radą Miałkotki, udałam się na pogaduchy wieczorne.Chyłkiem wróciłam i co-drań komputer zadziałał. Nie ma to, jak zaskoczenie.
A więc kulinarnie-mamy także u nas w domu zimę. W zimie dobre są potrawy rozgrzewające. Na pierwszy ogień idzie kapuśniak krisznowców.Musimy mieć:
Kapustę szt.1

Pora szt. 2, białe części

Pomidora szt.2.


Paprykę szt.2
Oraz 4 małe ziemniaki, koncentrat pomidorowy 2 łyżki, i , tu uwaga-2 łyżki miodu, pół łyżeczki cynamonu, po dwie garście uprażonych na patelni ziaren słonecznika i pestek dyni. Sprawa jest prosta. Warzywa kroimy w kawałki, zalewamy wodą tak na dwa palce nad treść, jak się już gotuje dodajemy koncentrat, miód, pestki, pod koniec cynamon. Powinno się gotować długo, jeśli ktoś lubi dodajemy ok. dwie łyżki mąki jako zagęstnik. Czyli nabieramy gotującej się zupy do kubka, dodajemy te dwie łyżki mąki, bełtamy, wlewamy z powrotem, gotujemy dalej. Danie proste, tanie, smaczne, rozgrzewające i niskokaloryczne. A, już na talerzu można dosypać np. cayenne, jeśli ktoś lubi ostre.Można też dodać świerzych ziół, ja miałam mieć w skrzynce, z lata, ale nie mam.
A oto efekt.

Następne szybkie to placki pankracki. Roszko zjada to nawet podczas choroby, czasem jest pankracek jedynym przysmakiem, na który się skusi. Tak więc dzielę się tym cennym przepisem.

Bierzemy duży kubek, serek wiejski, albo danio, albo jakikolwiek półpłynny, albo trochę maślanki (1/4 kubka) i sera białego, albo samej maślanki, albo śmietany, kefiru, chodzi o to, żeby było gęstsze niż samo mleko. Do tego chlup mleka, też z 1/4 kubka, jajko, mąki żeby było geste jak ciasto na gofry. Możemy mieszać mąki, kukurydzianą, gryczaną, razową. I dalej trochę cukru, jak mamy to drobne owoce, typu jagody, kawałki jabłka, a jeśli dziecko chore i grudki mu przeszkadzają to starte jabłko, banana. Bełtamy to w kubku widelcem. Smażymy na patelni. Polewamy miodem, albo smarujemy np. monte czekoladowym, jak nie mam to posypuję nesqikiem. Dziś syn zjadł takich 6, ale Folga się koło niego kręciła, więc coś jej spadło z rochowego talerza. Proste, szybkie, z tego, co w lodówce. Potem dziecię, nawet z wiecznym glutem, ma siłę do walki z Obcymi zwisającym z sufitu, dzierżąc świetlny miecz, tarczę ze starego licznika prądu i będąc chronionym przez kask prawdziwego Boba Budowniczego, a nie jakiegoś udawacza ze sklepu z zabawkami.

Kolejny przepis to ciastka z ciasta francuskiego. A mianowicie-idziemy do lidla. Tam kupujemy ciasto francuskie, twarożek pilos, słodki, z orzechami i jajka. W domu mieszamy twarożek z dwoma żółtkami, białka zachowując w kubeczku, z ciasta wycinamy sześć kwadratów, nakładamy serek, smarujemy boki białkiem z jajek, składamy ciasto w rożki, po wierzchu smarujemy (tak, palcem, a co) białkiem, wkładamy do uprzednio nagrzanego piekarnika. Produkcja specjału-10 minut, cena-z dwoma jajkami 6 zł., a na prawdę pyszne. Nadaje się dla niespodziewanych gości. Po czymś takim Roch robi zdjęcia,

chce jeszcze jedno ciacho,

zasuwa na rowerze, który z racji Mikołaja przerobiliśmy na stacjonarny pojazd typu fitness, służący do spalania energii. Młody człowiek, jak i młody pies musi się wybiegać;)

A tak na prawdę, bez lampy wygląda to tak:

o nie, złe zdjęcie i nie wiem, jak to usunąć:(

Tu lepiej. I tak do 22. Nawet się wolę nie zastanawiać, co by się działo, gdyby nie rowerek fitnes:)Dzisiaj sam Rochulec na fotkach, ale tak ostatnio patrzę na niego i myślę , że nie ma na świecie człowieka, który tak jak on uśmiechnie się do mnie zawsze, nawet pomimo 39 stopni gorączki, który na pytanie "Czy się mogę do ciebie przytulić" zawsze, choćby mu to trochę przeszkadzało w planach, odpowiada, że tak, i który mówi mi"Nie krzycz na psa, to tylko zwierzątko"a mi robi się bardzo , bardzo głupio, jak przed nikim innym. Który działając non stop, będąc ciekawym świata w dużej mierze sam się wyleczył, bo musiał, po prostu musiał wyleźć tu i tam, i spaść z tego czy owego. Moje mądre, słodkie dziecko.

PS.Tak pięknie jest być twoją mamą, synku.

Kulinarnie i nie tylko.

Miałam do tego posta kilka zdjęć, ale nie chce mi znów zamieszczać, drań jeden komputer. No trudno.
Od kilku dni nie wychodzę z domu, bo mam tzw. złe w plecach. To zwyrodnienie kręgów szyjnych, czasem doskwiera. Dziś chodzę sztywna , z tureckim plastrem rozgrzewającym na karku, a za mną snuje się seksowny zapach kamfory.

O nie, przepraszam, ale ten grat nawet pisać nie chce. Tak to jest , jak się kupuje komputer po dziadku koleżanki. I nie martwić się, dziadek nie odszedł z tego świata, tylko wymienił komputer na nowszy model.
Napisanie tych kilku zdań zajęło mi pół godziny. Dosyć. Pomocy!

środa, 24 listopada 2010

Zieeewam..

Pogoda skłania do ziewania. Zmierzch zapadł ok. 9 rano i właśnie po ośmiu godzinach oblężenia zamienił się w noc. I jak tu nie ziewać. Podobno gdzieś tam są jakieś ciepłe kraje, ze Słońcem prawie zawsze w zenicie, ale czy to prawda? Trudno uwierzyć.
A mówiąc o podróżach- my wybieramy się na Sylwestra do Krempnej. Będziemy mieszkać w ośrodku "Pod jodłą", przy którym jest Karczma Beskidzka. Ośrodek to pozostałość po PRL i mocno się to tam czuje, co akurat i dla mnie, i dla ekipy jadącej ze mną jest atutem, będzie jak na wycieczce w podstawówce. Karczma, gdzie wykupiliśmy sobie Sylwestra, jest barakiem z płyty OSB, z kominkiem, świetnym wyborem piw niepasteryzowanych , czeskich i słowackich, z tanim, przepysznym domowym jedzeniem. A teraz dla ciekawych, kto z nami jedzie lista:ja, Alicja (dziewczyna Grzecha), Kamila, Jadzia, Iwonka, Marian, Pawelosz, Kolędzioł, Grzesiek W., Grzechu. Może pojedzie także Krzychu, jeśli go do tamtej pory nie przeżucą do Afganistanu.
Tego ziewającego , ciemnego, niemrawego dnia ten plan jest jak małe Słońce na moim niebie;)

Pojazd dla Pięknej Nataszy działa, Natasza jeździ nim sobie po scenie i podobno zarówno ona, jak i Janusz są bardzo zadowoleni. My po trzech dobach produkcji tego cuda spaliśmy po 12 godzin.

I to by było na tyle, idę owinąć się w pled, leżeć po ciemku, gapić się za okno czekając na moich chłopaków i starać się nie zasnąć.

piątek, 19 listopada 2010

"Fajnie jest być sobą"





Powiedział wczoraj mój syn. Ciekawe, czy za lat 10 też tak powie. Czy inaczej- koszmarny okres dojrzewania go poturbuje i tą prostą prawdę odkryje z powrotem tak, jak jego mama jakieś 20 lat później. Na razie jest czysty jak łza, choć już czasem kłamie.
-"Coś tu śmierdzi, zrobiłeś kupę w majtki?"pytam w domu.
-"Nieee, to z kanalizacji..."
?!
A czasem jest szczery do bólu . Robię wszystko, żeby czuł, że szczerość popłaca, lecz wiem przecież, że jest cholernie niewygodna dla takiego tzyipółatka. E tam, dla wszystkich bywa niewygodna, he he.
Dziś krzyczy z pokoju'Mama, zaświeć światełko!". Pytam po co, bo ogląda tv, ma nocną lampkę. Miły półmrok. "Bo chce zobaczyć kozę!" Krzyczy dalej. "Jaką?" pytam , naiwna. A on "Z nosa!". I co robić? Wyrazić obrzydzenie, oburzenie, to zniechęcić go do prawdy. Wiem, wiem, to żadne dylematy, za te 10 lat to się dopiero zacznie. Tak mówią doświadczeni.
Pomimo, ze naiwność to cecha dzieci, mi się niestety przydaża. Ostatnio gdzieś w domu, podczas krzątaniny rzuciłam okiem na biedronkowa gazetę telewizyjną, a tam na okładce wielkimi literami" Rzuc patelnię!". O, pomyślałam, a uważałam, że takie gazety są zachowawcze, a tu taka agitacja, żeby babki w końcu wyszły z kuchni, w piękny świat, no no no. Jakiś czas potem popatrzyłam uważniej i przeczytała"Rzuć palenie!". Niby też chwalebne, ale oj!

Jakiś czas temu zadzwoniono do mnie z prośbą o dokończenie rzeźby konia , potrzebnego jako rekwizyt teatralny . Pojechałam do Szczecina, tam okazało się, że konik wygląda jak łoś, i to z Czarnobyla, ma 3, 5 metra wysokości i tak na prawdę trzeba go zrobić od nowa, no, prawie. W trzy dni. I fajnie było. To nie ironia. Tak się trochę zmierzyłam z tym, bo byłam sama, w wielkiej pracowni od rana do nocy , pijąc kawę i paląc papierosy walczyłam z bydlęciem. Trudno powiedzieć, czy wygrałam, bo metalowe rusztowanie, na którym opierała się cała konstrukcja było źle ustawione. Zrobiłam, co mogłam.
Mieszkałam w pokoju gościnny w teatrze. Na ostatnim pietrze. Z okna o świcie:Widziałam to tylko wcześnie rano, a potem w nocy. I zadałam panu dozorcy sławetne dla dyletantów w Szczecinie pytanie" A którym tramwajem dojadę do morza?"Nawet się nie śmiał, bo jest podobno przyzwyczajony.

Koń jaki jest każdy widzi. Czasami koń z łosia bywa taki:
Teatr państwowy obrośnięty jest rozlicznymi, abstrakcyjnymi pracownikami. W labiryncie zadymionych korytarzy i tunelików,pomiędzy klamotami sprzed lat je sobie salami z Biedronki wprost z opakowania, zagryzając bułką leciwy, bezzębny pan , zwany Kazikiem. Pan służy generalnie do tego, że wie gdzie co jest. Jest takim dyskiem C dla całego tego śmietnika. Przewodnikiem. Inny pan z drugim panem za szafą ze spektaklu z 87 roku*, popijają piwko, palą papieroski, ale chętnie przytrzymają mi styropianik, bo oni są tu "OD KOŃSERWACJI". I hahaha. Uśmiali się serdecznie . Czułam się tam jak postać z książki. I na prawdę było fajnie.

I jedziemy dalej, husario. Teatr. Jutro będę rzeźbiła duże opony do imitacji samochodu dla Nataszy Urbańskiej. Ostatnio mój mąż poznał Józefowicza i ją. "Przybiłem dzisiaj piątkę z Nataszą". " Jaką Nataszą", pytam, bo nikt by się nie spodziewał, że z tą. "Urbańską". I tu się zaczął pogrążać. "Łaadna jest, bardzo. Ładniejsza niż w tv. " I ciągnie mój kochany mąż dalej. "Myślałem że jest wysoka, o ona jest twojego wzrostu."Tu nie wytrzymałam i wypaliłam" A Janusz?". "Ooo, wysoki, jak ja. Ale szczupły.."
No więc robię opony dla pięknej Nataszy. I w przeciwieństwie do takiej na przykład pani, która filetując tony zimnych ryb wspomaga się czasem fantasmagorią , że być może w pewien postny piątek jakiś kardynał tą właśnie rybkę włoży do swych czcigodnych ust(bo czemu nie?), akurat o moją oponę na pewno prędzej czy później oprze się kształtny pośladek Pięknej Nataszy.

Zmykam!

*BezzębnyKazik mi powiedział, bo szafa była specyficzna, spytałam go o nią.

piątek, 5 listopada 2010

Kupiliśmy sobie kawałek Łokcia

No i stało się. Kupiliśmy ten kawałek Beskidu. Na razie jestem w lekkim szoku, ale cieszę się niemożebnie. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek, nie dostaliśmy na przykład kredytu, ale Rodzina i Przyjaciele, pomimo pewnego zdystansowania się co do naszego zakupu wsparli, pożyczyli  nawet trochę pieniędzy  i Łokieć jest nasz. Niestety nie starczyło na razie na część bobrową, ale ona poczeka na nas, innej możliwości nie ma:)
Najpierw pojechałam sama, była mgła i deszcz, wróciłam lekko załamana, bo nie było widać NIC. Potem pojechałam z Siostrą i jej mężem i wtedy już z lekka nas zatkało, bo Beskid jest , no ,po prostu- niesamowicie, czarodziejsko piękny. Przepiękny. Nie ma w nim bieszczadzkiej czy tatrzańskiej cepeliady, na razie i jeszcze jest autentyczny. W każdą z dróg prowadzących wgłąb wielkiej łąki chcieliśmy wejść, nad każdym potokiem posiedzieć i bezmyślnie powrzucać kamienie, tak sobie porobić nic.
Ale odbiegłam od głównego wątku. Siostra z mężem od razu zarazili się syndromem ZTNZ, czyli Zostać Tu Na Zawsze, i przystępują na początku grudnia do przetargu dotyczącego działki w pobliżu. Pojechali, niestety już beze mnie, bo nie mogłam, do Krempnej z geologiem i tenże ocenił nasz Łokieć na nieosuwiskowy, co było dla mnie jednym z ostatnich stresów, po niedostaniu kredytu. Geolog ocenił pozytywnie, osuwisk niet i pozostał przedostatni i ostatni test-czy Mariuszowi i Rochowi się spodoba. I nadszedł taki dzień, że pojechaliśmy w końcu we trójkę, Mariusz chodził, chodził, milczał, w końcu powiedziałam, że coś się mało zachwyca. A on mi na to, że po prostu jest wzruszony. Że jest przepięknie. Ostatni test Łokcia wypadł nad wyraz pozytywnie, bo Roch wykrzyczał"Mamo, to jest góra lasu!!" i szalał, biegał, tarzał się, przedzierał przez las łokciowy.
Narwaliśmy tarniny na nalewkę, posłaliśmy całusa górom i pojechaliśmy kupić. Kupiliśmy i mamy:):):)
Roch robi zdjęcia. Lepiej.I całkiem nieźle.
To powyżej to zdjęcia z naszej działki i z cmentarza wojennego z I wojny. Na razie naszymi najbliższymi sąsiadami Kurt , Ian , Otto i inni, którzy zginęli tu 100 lat temu i śpią na Łokciu. Zaskakująco wiele osób szło do nich zapalić świeczkę, kiedy my buszowaliśmy po naszej działce, a potem zrobiliśmy piknik, wcinając mielone. Staruszek na motorowerze marki Romet, dziewczynka kilkunastoletnia, pani, wyglądająca na nauczycielkę na emeryturze.
I my zapaliliśmy im znicz, dobrze zaprzyjaźnić się z sąsiadami, choćby to były duchy.

poniedziałek, 27 września 2010

Fragment z forum. Wcześniak c.d.

Re: MPD - jak daleko od podejrzeń do diagnozy? - Wcześniaki - Forum dyskusyjne | Gazeta.pl: Wszystko wylazło, jak syn zaczął pełzać, potem raczkować, i w końcu chcieć chodzić. Pełzając nie traktował w żaden sposób nóg, zresztą nigdy się nimi nie bawił, jakby ich nie miał. Robiliśmy różne wariactwa, żeby nauczyć mózg czuć to, czego nie czuł normalnie, i to plus rehabilitacja i SI pomogło, ba, jakiś cud się stał. Roch ma mieszane napięcie, a to dlatego, że nie wystąpiło przez wylew, a więc zmiana w mózgu nie ma konkretnego umiejscowienia, tylko przez sepsę. Młody ma wiele mikro urazów, które nawet na rezonansie mogą nie wyjść, więc mu rezonansu (magnetycznego) nie robiono. Te mikro urazy spowodowały, że np. część nogi jest za bardzo napięta, a część zbyt mało. Prawa noga u Roszka ma napiętą stopę, za to słabe udo i młody nie utrzyma się na niej wchodząc po schodach. Lewa z kolei napięta jest cała bardziej, Roszko ma podkurczone palce jak siedzi, ale za to jest silna i młody wychodzi po schodach sam, a miał nie wychodzić. Porażenie mieszane jest bardzo trudne do rehabilitacji, bo motywując do pracy część ciała z ONM, (Obniżonym Napięciem Mięśniowym) powodujemy drażnienie tej z WNM (Wzmożonym Napięciem Mięśniowym) , rehabiltant i rodzic musi mieć sporo wyczucia.
Roszek zaczął pełzać i raczkować jak miał ok . roku kor. a pionizować jak miał 18 mies. kor. (Ur. w 27 tyg. ).Wtedy wylazło całe zło i wtedy też wcześniejsze podejrzenia zostały nazwane po imieniu i mamy MPDz. Młody miał chodzić, owszem, z bardzo złym wzorcem, ale nie biegać, nie wchodzić po schodach, nie wstać z podłogi bez podciągania się na rękach. Mieliśmy powiedziane, że jest na to bardzo niewielka szansa w podstawówce, przy intensywnej rehabilitacji, ale nikt nam nie zaręczy.Rochulec robi to wszystko i to majac lat 3 i 5 mies. ur., czyli 3 lata i 2 mies. korygowane. Syn porusza się w widoczny sposób inaczej, ale jeśli tylko tyle ma zostać po całym tym cholernym wcześniactwie to nie wiem, komu mam dziękowaćsmile
I jeszcze coś-jedna rehabilitantka wyjaśniła mi, na czym polega MPDz, ale nie to co widzi lekarz czy my, ale co czuje osoba nim dotknięta. Np. dzieci z silna diplegią, spastyką (WNM)nóg, kiedy je poprosić żeby się narysowały rysują, ale bez nóżek. Bo ich nie czuja. Każdy zna taki moment, kiedy noga ścierpnie, nie czuje się wtedy, że coś ją dotyka, złamuje się pod ciężarem, nie czuje się, że spada but. Tak właśnie maja ludzie po wylewach i dzieci z MPDz. Dlatego trzeba nauczyć mózg , że ta część ciała jest i musi działać. Po Roszku widzę, jak daleko zaszedł mój supejbohatej (sam tak o sobie mówi) w uczeniu się ciała na nowo. Synek nawet się już nie potyka, a wcześniej co chwila leżał na ziemi, bo po prostu nie czuł nierówności. Mózg rośnie do szóstego roku życia i wtedy szanse na poprawę sytuacji są największe, potem także praca i jeszcze raz praca może dać efekty, tak jak u dorosłych po wylewach. Dużą rolę odgrywa samoświadomość ciała, synio chcąc naśladować innych obserwuje własne ciało i sam sporo się uczy."


To wypowedź z forum.
Ten tekst może pomoże komuś zrozumieć problem wielkiej grupy osób dotkniętych MPDz. Wyobrazić sobie, jak żyją, jak doświadczają swojego ciała. Wychowałam się w kraju, który wystawił "innych" poza nawias, zamknął w specjalnych szkołach. Np. nie pamiętam z lat dzieciństwa niepełnosprawnych dzieci na placach zabaw. Cały czas Polska jest bardzo daleko za Europą, jeśli chodzi o poziom życia takich osób. Ja się dużo musiałam uczyć , zadawałam setki pytań. U nas w tej chwili, tak, mogę to napisać, nie próbując się oszukiwać- nie ma już niepełnosprawności Rocha. Cud nastąpił, stało się, młody biega, skacze, łazi po schodach, co prawda z jednej nogi, ale bez poręczy. Był z nami w górach, chciał na ręce bynajmniej nie z powodu niepełosprawności, tylko tulaśny jest i wygodnicki. Porusza się inaczej, ale wszytko zrobi, więc to już chyba nie jest niepełnosprawność.
Ale pamiętam te dwa lata i nigdy nie zapomnę. Zapomnieć nie chcę, bo jeśli jest w tym wszystkim jakiś sens, to właśnie to doświadczenie, które przenicowało mnie zupełnie i nie mogę napisać, że na gorszą stronę:)
Pozdrawiam, Kaśka Roch, który wczoraj wpadł do stawu, do pasa. Właśne piorę śmierdzące bagnem ubrania:)

Strona — wysłana za pomocą Google Toolbar"

poniedziałek, 20 września 2010

Marzenie sobie i tego rezultat

W październiku jedziemy oglądać działkę w Beskidzie Niskim, w Krempnej. Ponad dwa hektary , z bobrowymi żeremiami w pakiecie. Wiem, wiem, po co mi żeremia? W gruncie rzeczy nigdy nie marzyłam o tym, żeby mieć żeremia. W głowie mi się nie mieściło, żeby mieć żeremia. I tak prawda jest taka, że żeremia są bobrów, dolina Wisłoki , gdzie jest część ziemi też, a ja mogę mieć co najwyżej papier. Ale człowiek skrupulatny, np. jakiś dokładny urzędnik zapisze sobie, że właściciel tego cudeńka to ja i moja rodzina. Chcieliśmy mieć łąkę na górze pod lasem, a być może będziemy mieli łąkę na górze pod lasem, z żeremiami. W tej samej cenie, bo pan sprzedający chce dodać żeremia prawie gratis, bo po sprzedaży działki na górze  żeremia mu będą na nic, chciałby zamknąć sprawę Krempnej. Według mnie super:)
Ile kosztują żeremia? Ile kosztuje bóbr?
;)
Bo ja chyba trafiłam na niezłą promocję:) I zawsze mogę żyć z robienia takich rzeczy. Ładne?
A tak serio, to to wszystko niesamowite jest. Nie mogę się doczekać. Żeby tam było tak, jak sobie wyobrażam, proooszę .

sobota, 18 września 2010

W przerwie z dwupostowej relacji

z naszej wojny z Porażeniem nie mogę się oprzeć i umieszczę jedno zdjęcie.
Wchodzę dziś do pokoju Rocha, a tam TO.

Nie wiem, kto zrobił tą instalację, podejrzewam, że tata Rocha. Na paluszkach poszłam po aparat, na paluszkach wróciłam, żeby TEGO nie spłoszyć. Po paru godzinach zniknęło, ktoś uratował tą biedną panieneczkę.
;)

środa, 15 września 2010

O moim synku, wcześniaku.

Ten post będzie o moim superbohaterze. Wiele osób myśli, że wcześniak to takie za wcześnie urodzone dziecko, które musi tylko poleżeć w inkubatorze i dorosnąć. Nic bardziej mylnego. Wcześniak to ciężko , czasem śmiertelnie , chore dziecko, które ważąc kilogram, a niejednokrotnie mniej, musi poradzić sobie z wielkim, nieprzychylnym światem, który go otacza po wyjęciu z maminego, ciepłego, ciemnego, cichego i bezpiecznego brzucha. Mój syn urodził się w 27 tygodniu ciąży, czyli pod koniec szóstego miesiąca , na skutek infekcji u mnie. Ważył 1164 gr. i miał 39 cm. długości. To tylko liczby, zacytuję tu więc fragmenty epikryzy, czyli karty wypisu ze szpitala. Nic dodać, nic ująć.
"Zastosowane leczenie:
mechaniczna wentylacja(respirator) 16 dni, nCPAP (takie noski z powietrzem w podciśnieniu 27 dni, kaniulacja(rurka wprowadzona do żyły) pępkowa, odłokciowa prawa, żyła pachowa, żyła skroniowa prawa (od 04.04.2007 do 15.05.2007)
Leczenie:ampicylina,netromycyna,difulcan,tazocin,neorecormon,meronem, vancomycyna,celectone,pentoksyfilina,dobutamina, kanokion, caffeina ...
Przetoczenie krwi 4 razy.
Żywienie pozajelitowe od 04.04.2007 do 15. 05.2007.W sumie 40 dni."
To wszystko musiał znieść facecik o taki.
W pierwszym miesiącu jego życia ilość rurek i aparatury była tak duża, że samego chłopczyka kiepsko było widać. Następowało po sobie wiele lepszych i gorszych dni, ale respirator na szczęście robił swoje i kazał mu oddychać, a raczej oddychał za niego. Mały dostawał dużo leków przeciw bólowych i uspakajających, więc tak na prawdę przespał najgorszy czas. Potem trochę zaczął tyć, i skóra jak na starcu powoli wypełniała się ciałkiem. W szpitalu spędziliśmy (piszę "spędziliśmy", bo byłam tam codziennie od 12 do 21, więc tylko spałam w domu, budząc sie co 3 godziny, żeby ściągnąc laktatorem mleka, które synek dostawał sondą) 98 dni. W tym czasie Roszko przeszedł :
"Zespół zaburzeń oddychania
Zakażenia wtórne(bakteriami szpitalnymi)
Posocznica Staphylococcus epidermidis(SEPSA)
Wylew do komorowy II stopnia obustronny( pękły żyłki w mózgu )
Bronchodysplazja oskrzelowo-płucna( na skutek ciśnienia wytwarzanego w płucach przez respirator pęcherzyki , z których składają się płuca zaczynają się zapadać, jak balony, z których ulatuje powietrze)
Przewlekła choroba płucna
Bezdechy (dziecko przestaje oddychać, trzeba je zmusić do płaczu, żeby nabrało powietrza, robiłam czasem tak 10 razy dziennie)
Niedokrwistaośc wczesniaków
Zaburzenie gospodarki wapniowo-fosforanowej(za dużo wapnia wypłukuje się z moczem, zagrożenia to kamica nerkowa i złe uwapnienie kości, krzywica, tendencja do częstych złamań)
Żółtaczka"
Co nam zostało.
Po respiratorze blizna na krtani, mały ma duszność przy głupim katarze, już dwa razy wylądowaliśmy na pogotowiu, raz pogotowie u nas. Ale to pryszcz.
SEPSA zostawiła gorszy "prezent", bo na skutek głębokich bezdechów saturacja, czyli nasycenie
tlenem krwi spadała do 24, a norma to 98%. Mózg był nie dotleniony, powstały mikro urazy, które spowodowały Mózgowe Porażenie Dziecięce. To już nie jest pryszcz. Ostateczna diagnoza padła, jak mały miał 18 miesięcy. Roch miał nie biegać nigdy,nie wchodzić po schodach bez użycia rąk, nie wstać sam z podłogi, bez podciągania się na rękach. Czyli nie pójść w góry, nie bawić się w ściganego, nie...Tysiąc różnych nie.
Po początkowym załamaniu doszliśmy do siebie. Postanowiliśmy utłuc MPDz drania, wytoczyliśmy wszelkie działa, zaczęliśmy traktować MPDz jak chwasta randapem. A z tym , co z drania zostanie spróbować godnie, wesoło i ciekawie żyć. Rozpoczęła się jeszcze intensywniejsza rehabilitacja, na każdym polu. I na prawdę bardzo się trzeba przy tym starać pamiętać, że to dziecko, i musi mieć normalne dzieciństwo, a nie tylko ćwiczenia i stymulacja. Wiele osób robi ten błąd.

CDN.

piątek, 27 sierpnia 2010

Piątek!

Właśnie wróciłam z psami, idąc pośród rozlicznych odgłosów imprez. Licealiści ruszyli w tany, bo to w końcu ostatni taki piątek. A ja samiutka, w ciszy, chłopaki pojechali do Teściów. Mam stosik gazet, z Party włącznie. Muszę się przygotować na imprezę TVN, kto z kim, albo dlaczego nie. Party to sobie chyba do wanny wezmę, bo planuję długa, samotną kąpiel, bez trzylatków sikających mi przed nosem.
Ale ale, zapomniałabym, nie jestem sama. Jest ze mną ON. Marco...Już wygładzony, wypieszczony...








Ufff, muszę pamiętać, że to tylko skorupa;)




Idę. Paaaa.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Baba co się burzy boi

Przedwczoraj w nocy coś się zaczęło dziać daleko na niebie. Najpierw niby nic, jakby ktoś robił zdjęcia z lampą błyskową, ale z minuty na minute wpełzło nad mój dom i się zaczęło. W pewnym momencie pioruny uderzały sobie to tu, to tam, naokoło staruszki Magnolii, czyli mojego domku, a ja struchlała siedziałam w kącie i bałam się ruszyć , bo może pole elektromagnetyczne, jakie bym wytworzyła przywołałoby piorun? Burzy boje się śmiertelnie, bo śmiertelna jest, i koniec, i kropka. Mariusz był w pracowni, ale modliłam się, żeby nie zechciał przyjść do domu, bo musiałby iść tędy:

To są sześciany do obłożenia bluszczem, ale wg. mnie kiedy tak sobie stoją na podwórku za domem same w sobie są instalacja do przywoływania piorunów, z kulistymi włącznie. I jak facet ma pomiędzy nimi iść w środku burzy? Rano odkryłabym zwęglony zewłok. Na pewno. Apogeum było wtedy, kiedy światło na chwilkę przygasło, korki zabrzęczały cicho, a ja wiedziałam"Leci tu". Powietrze pękło i drań strzelił gdzieś przed domem. A ja 10 minut bez ruchu, bo wybije okno i ZNAJDZIE MNIE. Ot, fobijka...

sobota, 14 sierpnia 2010

Taka sobie zwykła codzienność

Lato jest już dojrzałe jak renkloda. A ja je spędzam na tyłach domu, rzeźbiąc armanimena, czyli ślicznego, w założeniu, pana do którego modelem był , chcąc nie chcąc, jakiś facet wyguglany w necie, reklamujący perfumy. Armanimen miał wyglądać jak mężczyzna śpiący po dobrym seksie, a nie wiem, czy nie wygląda jak mężczyzna który zszedł ze świata tego. To odwieczny problem rzeźbiarzy, hehehe.

Tak już mam , że lubię mieć w domu czysto. A mieszkając z dwoma facetami, dwoma psami i trzema kotami czysto mam tylko wtedy, jak ich nie ma w domu. Ostatnio poodkurzałam pięknie, pomyłam podłogi. Przyszedł Roch, zrobił zwis na swoim drążku do ćwiczeń. Z obu kieszonek u spodni z cichym sykiem wysypało się po garści piasku.
Pomyłam także okna. Były jak oczy dziecka, przejrzyste i lśniące. I nadeszła burza, tropical storm, jak nazwał to zjawisko wujek Gugel. Okna oblepiły liście, piach, błoto. Po raz pierwszy w życiu tarłam je potem szorstką gąbką, bo inaczej nie dało rady. To był problem, że tak powiem, zewnętrzny. Wewnątrz co dzień, nie wiadomo skąd pojawiają się odbite na szybach i lustrach małe łapki, fragmenty czoła, nosa, usteczek w koszmarnym grymasie.
Ponieważ wczoraj byłam na spotkaniu wcześniaczych mam i wróciłam koło drugiej w nocy, po spożyciu słusznej ilości dżinu z tonikiem, dziś jestem powolniejsza jakaś, zamyślona, ze skłonnością do medytacji...
No więc kąpiel w letniej wodzie, odświerzenie...
Roch się uparł, żeby wleźć do MOJEJ wanny. No dobra. Wychyliłam się , wsadziłam do tej MOJEJ wody to złotoskóre dziecko. W gruncie rzeczy zadowolona z towarzystwa. A ono , to moje śliczne dziecko zrobiło siku, robiło długo i z takąż sama przyjemnością, z jaka ja wcześniej na nie patrzyłam. Co robić w takim momencie? I czy wszystkie dzieci tak kochają sikać do wanny ?

Przed chwila przyjechał bluszcz, kartony ze sztucznym bluszczem. Będę obkładała tym bluszczem sześciany i kule, potrzebne do scenografii na imprezę TVNu. Matkarzeźbiarka, jak sama nazwa wskazuje , to nie tylko rzeźbiarka, ale przede wszystkim matka i żadnej pracy się nie boi :) Matkarzeźbiarka kupuje sobie wolność, zarabiając na przedszkole, bardzo drogie bo prywatne, bo synek Roszek , dziecię z problemami neurologicznymi , ruchowymi, nie powinno przebywać w dużej grupie. Teraz powoli dojrzewam do przeniesienia go do zwykłego, choć jeśli zarabiam na tamto, takie fajne...
A wracając do TVN, może uda mi się wkręcić na tą imprezę, zawsze jest świetne jedzenie i dobre drinki, oczywiście za darmo, no i tłumy gwiazd i satelitów. Siadam sobie gdzieś z boczku, z talerzem suma w śmietanie czy innej egzotycznej potrawy i zimniutkim drineczkem, typu absolut z wanilia i miętą, i się gapię, gapię, gapię...
No, barokowo jest wtedy, bogato, w naszym biednym kraju. A dziś u nas makaron z serem. Tyż dobre:)
Dopisane.
A oto zdjęcia armnimena , w glinie jeszcze.

piątek, 6 sierpnia 2010

Pomocy-nie umieszcza mi zdjęć.

Program Firefox nie pozwolił tej witrynie na otwarcie 3 wyskakujących okien. Tak mi mówi komputer.
Czyli nie mogę umieszczać zdjęć. Czy ktoś wie, o co chodzi?
Pomocyyy!!!

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Na własne oczy

Wszelkie opowieści i filmy nigdy nie oddadzą prawdziwości zjawiska. Ostatnio jechaliśmy z Rzeszowa do Warszawy, śpiewając, słuchając Koziołka Matołka, i takie tam . W pewnym momencie za oknami samochodu zrobiło się jakoś inaczej. Zniknęli ludzie, ulice puste, ani psa, ani kota, zieleń dziwnie szara, zwały śmieci,.Okna w domach pootwierane, puste, pozdzierany styropian do pewnego poziomu, drewniane domy koślawe, obłocone. To była powódź, a raczej to, co po sobie zostawiła. Smutek, bród.Odechciało nam się śpiewać , jedzenie stanęło mi w gardle. Tak chyba jechało się ludziom po wojnie, i tej sprzed lat, i tej w Iraku, Jugosławii. Wyraz, który najbardziej pasuje to pustka. Nie ta, nie wiem, pustyni, czy połonin, ale pustka po czymś co było a nie ma.
I drugie "Na własne oczy". Warszawa w rocznicę wybuchu Powstania.Zamierające miasto. Czas na chwilę staje, takie mam zawsze wrażenie, jak tłumy ludzi, samochody, tramwaje, wszystko zatrzymuje się w miejscu. Jak dla mnie mogłaby być cisza, a nie syreny i klaksony, ale to kwestia gustu. Ja się przyznam, że wczoraj uroniłam łzę, jak podczas jakiejś piosenki w telewizji puszczono dobrze zmontowany film z autentycznych nagrań z Powstania, z Getta. Nie jestem Warszawianką, ale za każdym razem, kiedy idąc ulicami Woli przypadkiem natykam się na pozostałości murów Getta próbuje sobie wyobrazić i nie mogę, nie dociera do mnie ogrom bestialstwa , zarówno Niemców jak i Rosjan, którzy siedzieli za rzeką, m.in. tu, gdzie teraz mieszkam i czekali, aż wykrwawi się odstani dzieciak w wojskowym hełmie.
Byłam kiedyś na Nowym Mieście, piłam kawę w kawiarni na dworze, koło mnie siedział grupa Amerykanów. O 17 zaczęły wyć syreny, wszyscy się zatrzymali, starsi zasalutowali. Amerykanie zaś zgłupieli. "What, the fuck?" usłyszałam. Przerazili się , poderwali od stolika. Ktoś im litościwie wytłumaczył, o co chodzi.Potem usłyszałam parę razy"Co za moment.Co za chwila".
No właśnie, co za chwila.

piątek, 30 lipca 2010

Absencja

Bardzo przepraszam, przede wszystkim siebie samą za tak długą absencję. Sama sobie zrobiłam źle, nie opisując od razu tego czy tamtego, bo teraz nie te emocje, nie ten żar,a na dodatek zdziczenie komputerowe mnie ogarnęło. Zdziczenie, bo długo nie miałam dostępu do komputera i się oswajam, nazat, jak mówiła Celina, Ciotka z dzieciństwa.
Więc umawiam się z Kaśką, że wtedy, kiedy mnie tu nie było robione zdjęcia może powrócą zimą, podczas silnych mrozów, jak zapomnimy o czymś takim jak upał i z zazdrością będziemy patrzeć na zroszone potem czoła i czerwone policzki.
No to do zobaczenie w świecie "Na bierząco".
:)

niedziela, 30 maja 2010

Wybitnie katarowo.

Od tygodnia mamy z Mariuszem przez cały czas otwarte usta. Wyglądamy dosyć mało inteligentnie, ale w końcu czymś trzeba oddychać. Odzywamy się do siebie monosylabami, bo mówienie przy zatkanym nosie i uszach to nic fajnego. Jeśli się już odzywamy powstają perełki tego typu.
-Co robisz ?
-Piszę pamiętnik.
-Od dawna?
-Od dwudziestu lat, i nie wiem kiedy skończę.
-To chyba dobrze?
-Co?
-Że nie wiesz, kiedy skończysz.
-Co?
Nic. Nic, nic, nic.
Właśnie nadeszła burza. Pioruny i grzmoty. Wyobraziłam sobie właśnie, że piorun rozświetla niebo i nie gaśni,i tak zostaje, ta chemiczna jasność. I zaczyna się . O Jezusicku, ale by się działo;)
Kończę, bo mam obawy, że jak strzeli w pobliżu to mi zepsuje komputer.
Ale ta burza piękna.

środa, 26 maja 2010

Katarowo-światecznie-pracowo.

Mój Dzień Matki nie jest zbyt udany. Z powodu kataru zażyłam rano syropek synka, który ma katar hamować. Na synka działa tak, że katar hamuje, mi i owszem, także zahamowało, ale nie tylko katar, ale wszystko. Po prostu MNIE wyhamowało. Zapomniałam, że już raz to zrobiłam, zażyłam miksturę Actitrin i także odpłynęłam. Nie wiem, dlaczego to tak na mnie działa, ale zasypiam. Zcina mnie z nóg. Obudziłam się dopiero niedawno, skwierczenie oznaczające smażenie mnie obudziło. Tylko chodzi o to, że syn raczej nie jest w wieku , żeby sobie coś smażył, spał zresztą obok mnie, a Męża nie było w domu, bo coś jakby przez mgłę pamiętałam, że mówił"Wychodzę" i wyszedł. I coś jakby przez jeszcze gęstrzą mgłę, że chwiejąc się na nogach, na obraz żywego trupa zwanego zombi nastawiam kurczęce mięso na zupę. To ono się właśnie smażyło w garnku. Zupa zamieniła się w mgłę , mgłę pachnąca spalenizną. Dużo dziś w tekście tej mgły, cheche.
Pootwierałam okna, drzwi, ale ta mgła jakaś lepka i gęstsza od zwykłej, nie chce się wynieść.
Życie żąda jednak "Wracaj", jak spiewał bard, więc mocna kawa i trzeba zrobić zastrzyk podtrutemu kotu. Nasz zaprzyjaźniony weterynarz oznajmił mi, że dosyć płacenia za robienie zastrzyków, kiedy się ma tyle zwierząt, czas się nauczyć. I właśnie przed chwilą zrobiłam to, zrobiłam ten cholerny zastrzyk. Wedle rady pana doktora stukałam kota lekko i szybko w głowę, i ciach, zdecydowanie wbiłam igłę. Zdecydowanie, bo wór chroniący ciało zwany skórą jest gruby i stawia opór. W ogóle to zdecydowanie jest w życiu potrzebne non stop, no, przynajmniej co trzeci dzień;) Z tego powodu jestem z siebie trochę dumna, tylko trochę, bo jednak musiałam po tym usiąść.
A teraz pokażę, co robię. Pisałam tu o morświnach, więc oto one.
To ten większy w glinie. Ma 180 cm. długości.

A to podczas procesu odlewania. Taka trochę rzeźniaTu skończone. Zaraz jadą do nowego pana.

A poniżej przedstawiam fokę. Wyrzeźbiona także dla WWF, jak i morświny .
Przypomniałam sobie teraz, jak tuż po zakończeniu pracy gadając przez skype z koleżanką wysłałam jej to zdjęcie i powiedziałam, że wzięliśmy fokę ze schroniska. Impulsywna ta istota wykrzyknęła"Powaliło was??!!Wiesz, ile to żre ryb??!!". A że było to przed powędrowaniem foki do nowego pana pomyślałam"Jest dobrze. Wygląda realnie". Bo zawsze mam obawy, czy zamawiający będzie zadowolony. A to fotka z akcji "Foka na Dworcu Centralnym".
W jednym z komentarzy pod newsem w internecie ktoś oburzał się, że" Jak można, niby organizacja proekologiczna, a męczą zwierzę na dworcu."
No.
Rochulec się obudził, lecę pędzę.