piątek, 27 sierpnia 2010

Piątek!

Właśnie wróciłam z psami, idąc pośród rozlicznych odgłosów imprez. Licealiści ruszyli w tany, bo to w końcu ostatni taki piątek. A ja samiutka, w ciszy, chłopaki pojechali do Teściów. Mam stosik gazet, z Party włącznie. Muszę się przygotować na imprezę TVN, kto z kim, albo dlaczego nie. Party to sobie chyba do wanny wezmę, bo planuję długa, samotną kąpiel, bez trzylatków sikających mi przed nosem.
Ale ale, zapomniałabym, nie jestem sama. Jest ze mną ON. Marco...Już wygładzony, wypieszczony...








Ufff, muszę pamiętać, że to tylko skorupa;)




Idę. Paaaa.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Baba co się burzy boi

Przedwczoraj w nocy coś się zaczęło dziać daleko na niebie. Najpierw niby nic, jakby ktoś robił zdjęcia z lampą błyskową, ale z minuty na minute wpełzło nad mój dom i się zaczęło. W pewnym momencie pioruny uderzały sobie to tu, to tam, naokoło staruszki Magnolii, czyli mojego domku, a ja struchlała siedziałam w kącie i bałam się ruszyć , bo może pole elektromagnetyczne, jakie bym wytworzyła przywołałoby piorun? Burzy boje się śmiertelnie, bo śmiertelna jest, i koniec, i kropka. Mariusz był w pracowni, ale modliłam się, żeby nie zechciał przyjść do domu, bo musiałby iść tędy:

To są sześciany do obłożenia bluszczem, ale wg. mnie kiedy tak sobie stoją na podwórku za domem same w sobie są instalacja do przywoływania piorunów, z kulistymi włącznie. I jak facet ma pomiędzy nimi iść w środku burzy? Rano odkryłabym zwęglony zewłok. Na pewno. Apogeum było wtedy, kiedy światło na chwilkę przygasło, korki zabrzęczały cicho, a ja wiedziałam"Leci tu". Powietrze pękło i drań strzelił gdzieś przed domem. A ja 10 minut bez ruchu, bo wybije okno i ZNAJDZIE MNIE. Ot, fobijka...

sobota, 14 sierpnia 2010

Taka sobie zwykła codzienność

Lato jest już dojrzałe jak renkloda. A ja je spędzam na tyłach domu, rzeźbiąc armanimena, czyli ślicznego, w założeniu, pana do którego modelem był , chcąc nie chcąc, jakiś facet wyguglany w necie, reklamujący perfumy. Armanimen miał wyglądać jak mężczyzna śpiący po dobrym seksie, a nie wiem, czy nie wygląda jak mężczyzna który zszedł ze świata tego. To odwieczny problem rzeźbiarzy, hehehe.

Tak już mam , że lubię mieć w domu czysto. A mieszkając z dwoma facetami, dwoma psami i trzema kotami czysto mam tylko wtedy, jak ich nie ma w domu. Ostatnio poodkurzałam pięknie, pomyłam podłogi. Przyszedł Roch, zrobił zwis na swoim drążku do ćwiczeń. Z obu kieszonek u spodni z cichym sykiem wysypało się po garści piasku.
Pomyłam także okna. Były jak oczy dziecka, przejrzyste i lśniące. I nadeszła burza, tropical storm, jak nazwał to zjawisko wujek Gugel. Okna oblepiły liście, piach, błoto. Po raz pierwszy w życiu tarłam je potem szorstką gąbką, bo inaczej nie dało rady. To był problem, że tak powiem, zewnętrzny. Wewnątrz co dzień, nie wiadomo skąd pojawiają się odbite na szybach i lustrach małe łapki, fragmenty czoła, nosa, usteczek w koszmarnym grymasie.
Ponieważ wczoraj byłam na spotkaniu wcześniaczych mam i wróciłam koło drugiej w nocy, po spożyciu słusznej ilości dżinu z tonikiem, dziś jestem powolniejsza jakaś, zamyślona, ze skłonnością do medytacji...
No więc kąpiel w letniej wodzie, odświerzenie...
Roch się uparł, żeby wleźć do MOJEJ wanny. No dobra. Wychyliłam się , wsadziłam do tej MOJEJ wody to złotoskóre dziecko. W gruncie rzeczy zadowolona z towarzystwa. A ono , to moje śliczne dziecko zrobiło siku, robiło długo i z takąż sama przyjemnością, z jaka ja wcześniej na nie patrzyłam. Co robić w takim momencie? I czy wszystkie dzieci tak kochają sikać do wanny ?

Przed chwila przyjechał bluszcz, kartony ze sztucznym bluszczem. Będę obkładała tym bluszczem sześciany i kule, potrzebne do scenografii na imprezę TVNu. Matkarzeźbiarka, jak sama nazwa wskazuje , to nie tylko rzeźbiarka, ale przede wszystkim matka i żadnej pracy się nie boi :) Matkarzeźbiarka kupuje sobie wolność, zarabiając na przedszkole, bardzo drogie bo prywatne, bo synek Roszek , dziecię z problemami neurologicznymi , ruchowymi, nie powinno przebywać w dużej grupie. Teraz powoli dojrzewam do przeniesienia go do zwykłego, choć jeśli zarabiam na tamto, takie fajne...
A wracając do TVN, może uda mi się wkręcić na tą imprezę, zawsze jest świetne jedzenie i dobre drinki, oczywiście za darmo, no i tłumy gwiazd i satelitów. Siadam sobie gdzieś z boczku, z talerzem suma w śmietanie czy innej egzotycznej potrawy i zimniutkim drineczkem, typu absolut z wanilia i miętą, i się gapię, gapię, gapię...
No, barokowo jest wtedy, bogato, w naszym biednym kraju. A dziś u nas makaron z serem. Tyż dobre:)
Dopisane.
A oto zdjęcia armnimena , w glinie jeszcze.

piątek, 6 sierpnia 2010

Pomocy-nie umieszcza mi zdjęć.

Program Firefox nie pozwolił tej witrynie na otwarcie 3 wyskakujących okien. Tak mi mówi komputer.
Czyli nie mogę umieszczać zdjęć. Czy ktoś wie, o co chodzi?
Pomocyyy!!!

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Na własne oczy

Wszelkie opowieści i filmy nigdy nie oddadzą prawdziwości zjawiska. Ostatnio jechaliśmy z Rzeszowa do Warszawy, śpiewając, słuchając Koziołka Matołka, i takie tam . W pewnym momencie za oknami samochodu zrobiło się jakoś inaczej. Zniknęli ludzie, ulice puste, ani psa, ani kota, zieleń dziwnie szara, zwały śmieci,.Okna w domach pootwierane, puste, pozdzierany styropian do pewnego poziomu, drewniane domy koślawe, obłocone. To była powódź, a raczej to, co po sobie zostawiła. Smutek, bród.Odechciało nam się śpiewać , jedzenie stanęło mi w gardle. Tak chyba jechało się ludziom po wojnie, i tej sprzed lat, i tej w Iraku, Jugosławii. Wyraz, który najbardziej pasuje to pustka. Nie ta, nie wiem, pustyni, czy połonin, ale pustka po czymś co było a nie ma.
I drugie "Na własne oczy". Warszawa w rocznicę wybuchu Powstania.Zamierające miasto. Czas na chwilę staje, takie mam zawsze wrażenie, jak tłumy ludzi, samochody, tramwaje, wszystko zatrzymuje się w miejscu. Jak dla mnie mogłaby być cisza, a nie syreny i klaksony, ale to kwestia gustu. Ja się przyznam, że wczoraj uroniłam łzę, jak podczas jakiejś piosenki w telewizji puszczono dobrze zmontowany film z autentycznych nagrań z Powstania, z Getta. Nie jestem Warszawianką, ale za każdym razem, kiedy idąc ulicami Woli przypadkiem natykam się na pozostałości murów Getta próbuje sobie wyobrazić i nie mogę, nie dociera do mnie ogrom bestialstwa , zarówno Niemców jak i Rosjan, którzy siedzieli za rzeką, m.in. tu, gdzie teraz mieszkam i czekali, aż wykrwawi się odstani dzieciak w wojskowym hełmie.
Byłam kiedyś na Nowym Mieście, piłam kawę w kawiarni na dworze, koło mnie siedział grupa Amerykanów. O 17 zaczęły wyć syreny, wszyscy się zatrzymali, starsi zasalutowali. Amerykanie zaś zgłupieli. "What, the fuck?" usłyszałam. Przerazili się , poderwali od stolika. Ktoś im litościwie wytłumaczył, o co chodzi.Potem usłyszałam parę razy"Co za moment.Co za chwila".
No właśnie, co za chwila.