Nie chce mi się pisać o prawnikach, oszustach, kłopotach. Wybaczcie.
Dziś, w czwartek zrobiłam sobie niedzielę, upał mnie załatwił. I to nic, że jutro poniedziałek, a w niedzielę środa, trudno. Pracy mamy tyle, że nie możemy sobie pozwolić na dwie niedziele w tygodniu. Wygraliśmy przetarg na 9 rzeźb morświnów i jednego delfina dla Muzeum na Helu. Duże, prestiżowe zamówienie i zabójczy termin. Ale na razie dajemy radę, choć nie mamy lata tego roku. Zrobimy sobie wakacje jesienią.
Balena pełna jest morświnów na różnym etapie wykończenia.
W międzyczasie udało mi się siedzieć w czołgu T-55A. Po 30 latach, od czasu pierwszego obejrzenia "Czterech pancernych i psa" spełniło się moje dziecięce marzenie. To co prawda nie ten model, nie Rudy, ale i tak wrażenie spore. Imponujący pojazd.
Ponieważ Roch, czyli Lolo nie pomaga w intensywnej pracy został odesłany na wakacje do Dziadków do Rzeszowa. Szczęśliwy jak norka, z mnóstwem kumpli z blokowego podwórka nie ma czasu z nami gadać. Poproszony przeze mnie do telefonu mówi mojemu Tacie "Nie, dziękuje bardzo " i leci.
Zanim wyjechał raz chciał się trochę nad sobą poużalać, popieścić i udawał, że boli go brzuch. Nie dałam się nabrać, zajęta czymś w domu to domalował sobie ospę.
Obsesyjnie fotografował sobie oko, chcąc uzyskać efekt "Mamo, takie oko jak ma Jezus cierpiący na krzyżu, co?"
Moja Mama na 3 dni musiała wyjechać, więc pojechałam do Rzeszowa i udało się pobyć z Rochem 5 dni w Beskidzie. Ponieważ mieszkałam w ośrodku wczasowym, gdzie mieliśmy 3 posiłki i nic nas nie obchodziło nie musieliśmy nic. Polecam. Zrezygnowałam z Łokcia, mieszkanie tam z Lolem bez samochodu albo choćby roweru to byłaby jednak mordęga. Roch co dzień miał hipoterapię, karmił mlekiem z butelki małą sarenkę i z zachwytem obserwował 100 ministrantów, mieszkających razem z nami w jednym budynku . Dużo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że Roch się nie ożeni, bo wstydzi się kobiet i postanowił być samotny jak Fryderyk Szopen. Oraz takie inne pogaduchy :
-Mama, wiesz kim ja jestem?
-Tak?
-Demolką smutku.
-Kim?!
-Demolką smutku. Demoluję ludziom smutek, jak ich rozśmieszam.
-Mama, a co to są w gruncie rzeczy?
-Mama, radość jest prosta, prawda?
Tęsknię, synek.
Wcześniej pojechałam do Krempnej sama , zaledwie na 3 dni, ale zobaczcie, co w ciągu trzech dni może się tam wydarzyć.
Tuż po wyjściu z autobusu, wrzuceniu plecaka do przyczepy można, jeszcze w miejskim rynsztunku, z makijażem i w eleganckiej bluzce
iść na ulubioną ambonę
i siedząc cicho czekać na sarny. Przyszły, ale było już za ciemno dla mojego nędznego aparatu..
Na drugi dzień można jednym z najpiękniejszych chodników w Polsce wystartować
i iść, żeby sprawdzić, co jest za zakrętem, pierwszym, potem kolejnym i kolejnym.
W końcu siedząc na kamieniach pośrodku niczego można natknąć się na takiego malutkiego potwora
który okazuje się suchy i pusty jak wydmuszka. Jest opakowaniem po larwie ważki, a przeobrażanie, czyli wylinka wygląda
tak .
Potem wieczorem można dojść na miejsce, gdzie się umówiło na mycie koni , konkretnie szamponem Bambino. Koń pachnący szamponem Bambino jest bardzo rzadkim zjawiskiem.
A na następny dzień można, idąc sobie na Żydowskie zostać zabranym zupełnie przypadkiem przez życzliwego pana tubylca na stopa do Ciechani. I to nie byle czym, bo wielkim , nowoczesnym quadem. Pan co prawda nie był zbyt trzeźwy, czego domyśliłam się, jak już jechałam, ale bardzo ostrożny. Domyśliłam się tylko po zapachu...
I wjechałam do Ciechani bez koniecznej przepustki (Ciechania* jest ścisłym rezerwatem i żeby na Ciechanię wejść trzeba mieć pozwolenie z Parku Narodowego). Pan coś wiózł kolegom koszącym łąki ciechańskie i po prostu miałam szczęście.
Trzy dni. Takich Wam życzę.
I serdecznie pozdrawiam.
PS. I schudłam 10 kg. I jeżdżę konno. Tadam.
*Poprawione z "Ciechań", dzięki Radek.