poniedziałek, 26 sierpnia 2013

O rysiach



Rozmowa z Rochem o rysiach. Tłumaczę, że jako nieliczne koty nie mają długich ogonów. Na to synu zaczął swoje sześciolatkowe durnowate przyśpiewki "Ogon srogon dupa kupa!". Zapytałam go, czy  takich słów używał u Dziadków. Odpowiedział gładziutko "Nie rozmawiałem z dziadkami o rysiach..."
I zerknięcie spod grzywki błękitnym oczkiem.

Cieszę się , że wróciłeś, Mały! Mam dla Ciebie piosenkę.

Pan Armstrong śpiewa między innymi o tym, że patrzy na dzieci  i wie, że nauczą się więcej, niż on kiedykolwiek będzie  wiedział. I coś w tym jest.






Buziaczki!
Tak się teraz młodzież ze sobą żegna. Trzeba za nimi podążać, jak się jest rodzicem :)


poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Kim jesteście?

Zastanawiam się czasem, kim jesteście?
Z wielkim zdziwieniem obserwuję, że miesięcznie ktoś zagląda tu ponad 1000 razy. A przecież nie piszę o niczym konkretnym. Takie pitu-pitu, najczęściej, tak tak, z myślą o sobie, żeby usystematyzować zdjęcia, chwile o których tak łatwo zapomnieć a które budują codzienność. I żeby nie powtarzać jednaj historii 10 razy znajomym, tylko odesłać do bloga. Z wielkim rozrzewnieniem raz na pół roku wracam do pierwszych wpisów, do malutkiego Lolo, do starego domu, do siebie nie wiedzącej, co jej przyniesie Los. Do wiary w udaną budowę Baleny , w nowe życie.
W tej chwili jestem na ogromnym zakręcie i wiecie co? Za parę lat chciałabym wracać do bloga szczęśliwa. Z ulgą przypominać sobie "te czasy", odchodząc od komputera czy co tam wtedy się będzie używać do  DOBREGO życia.
Kasiu, tego Ci życzę.

Pamiętam jak po raz pierwszy weszłam w statystyki i zdziwiłam się liczbą wejść tutaj. Wiem, że wobec innych blogów jest niewielka, ale dla mnie i tak to zadziwiające. I kraje, z których ktoś zagląda - USA, Anglia, Korea Południowa, pozdrawiam także Filipiny!
Nie czujcie się wywołani do tablicy. Ja zostawiam po sobie bardzo mało komentarzy i absolutnie ich tu nie wymagam, choć oczywiście zawsze mi bardzo miło, kiedy ktoś coś napisze.
 Zdaję sobie sprawę, że pisząc raz na zawsze i nieodwracalnie puszczam te teksty w świat, cały wielki świat.
Ale jakoś, pomimo wszystko tego świata się nie boję.
Lubię ludzi. Lubię Was :)
I dlatego na  koniec prezent - nasze rzeźnicze praktyki. Przygotowywanie (jest taki wyraz?!) morświniny na zimę.




Dobra morświnina nie jest zła!
Darzbór!  Czy tam darmórz! 
Czy tam co tam innego...



czwartek, 8 sierpnia 2013

Lato, Beskid Niski


Nie chce mi się pisać o prawnikach, oszustach, kłopotach. Wybaczcie.
Dziś, w czwartek zrobiłam sobie niedzielę, upał mnie załatwił. I to nic, że jutro poniedziałek, a  w niedzielę środa, trudno. Pracy mamy tyle, że nie możemy sobie pozwolić na dwie niedziele w tygodniu. Wygraliśmy przetarg na 9 rzeźb morświnów i jednego delfina dla Muzeum na Helu. Duże, prestiżowe zamówienie i zabójczy termin. Ale na razie dajemy radę, choć nie mamy lata tego roku. Zrobimy sobie wakacje jesienią.
Balena pełna jest morświnów na różnym etapie wykończenia.



W międzyczasie udało mi się siedzieć w czołgu T-55A. Po 30 latach, od czasu pierwszego obejrzenia "Czterech pancernych i psa" spełniło się moje dziecięce marzenie.  To co prawda nie ten model, nie Rudy, ale i tak wrażenie spore. Imponujący pojazd.


 

Ponieważ Roch, czyli Lolo nie pomaga w intensywnej pracy został odesłany na wakacje do Dziadków do Rzeszowa. Szczęśliwy jak norka, z mnóstwem kumpli z blokowego podwórka nie ma czasu z nami gadać. Poproszony przeze mnie do telefonu mówi mojemu Tacie "Nie, dziękuje bardzo " i leci.
Zanim wyjechał raz chciał się trochę nad sobą poużalać, popieścić i udawał, że boli go brzuch. Nie dałam się nabrać, zajęta czymś w domu to domalował sobie ospę.


Obsesyjnie fotografował sobie oko,  chcąc uzyskać efekt "Mamo, takie oko jak ma Jezus cierpiący na krzyżu, co?"


Moja Mama na 3 dni musiała wyjechać, więc pojechałam do Rzeszowa i udało się pobyć z Rochem 5 dni w Beskidzie. Ponieważ mieszkałam w ośrodku wczasowym, gdzie mieliśmy 3 posiłki i nic nas nie obchodziło nie musieliśmy nic. Polecam. Zrezygnowałam z Łokcia, mieszkanie tam z Lolem bez samochodu albo choćby  roweru to byłaby jednak mordęga. Roch co dzień miał hipoterapię, karmił mlekiem z butelki małą sarenkę i z zachwytem obserwował 100 ministrantów, mieszkających razem z nami w jednym budynku . Dużo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że Roch się nie ożeni, bo wstydzi się kobiet i postanowił być samotny jak Fryderyk Szopen. Oraz takie inne pogaduchy :


-Mama, wiesz kim ja jestem?
 
-Tak?
-Demolką smutku.
-Kim?!
-Demolką smutku. Demoluję ludziom smutek, jak ich rozśmieszam.

-Mama, a co to są w gruncie rzeczy?

-Mama, radość jest prosta, prawda?



Tęsknię, synek. 


Wcześniej pojechałam do Krempnej sama , zaledwie na 3 dni, ale zobaczcie, co w ciągu trzech dni może się tam wydarzyć.

Tuż po wyjściu z autobusu, wrzuceniu  plecaka do przyczepy można, jeszcze w miejskim rynsztunku, z makijażem i w eleganckiej bluzce


 


  iść na ulubioną ambonę  

 




i siedząc cicho czekać na sarny. Przyszły, ale było już za ciemno dla mojego nędznego aparatu..
Na drugi dzień można jednym z najpiękniejszych chodników w Polsce wystartować 


i iść, żeby sprawdzić, co jest za zakrętem, pierwszym, potem kolejnym i kolejnym.


W końcu siedząc na kamieniach pośrodku niczego można natknąć się na takiego malutkiego potwora

 

który okazuje się suchy i pusty jak wydmuszka. Jest  opakowaniem po larwie ważki, a przeobrażanie, czyli wylinka  wygląda tak .
Potem wieczorem można dojść na miejsce, gdzie się umówiło na mycie koni , konkretnie szamponem Bambino. Koń pachnący szamponem Bambino jest bardzo rzadkim zjawiskiem.


A na następny dzień można, idąc sobie na Żydowskie zostać zabranym zupełnie przypadkiem przez życzliwego pana tubylca na stopa do Ciechani. I to nie byle czym, bo wielkim , nowoczesnym quadem. Pan co prawda nie był zbyt trzeźwy, czego domyśliłam się, jak już jechałam, ale bardzo ostrożny. Domyśliłam się tylko po zapachu...
I wjechałam do Ciechani bez koniecznej przepustki (Ciechania* jest ścisłym rezerwatem i żeby na Ciechanię wejść trzeba mieć pozwolenie z Parku Narodowego). Pan coś wiózł kolegom koszącym łąki ciechańskie i po prostu miałam szczęście. 

 



Trzy dni. Takich Wam życzę.  
I serdecznie pozdrawiam. 


PS. I schudłam 10 kg. I jeżdżę konno. Tadam. 

*Poprawione z "Ciechań", dzięki Radek.