wtorek, 20 grudnia 2011

Odwrócone szczęście.

Wyobraźcie sobie, że znika Wasz ukochany pies. No nie ma. I po rodzinie i znajomych idzie ta smutna wiadomość. Zaczynacie odbierać telefony, wizyty. I słyszycie , że na pewno wpadł pod samochód, że zagryzły go w lesie inne psy, że ktoś go ukradł , ooo, że ktoś go ukradł na psi smalec, że ukradli go ci Azjaci co w Falenicy mieszkają, że w lasach otwockich pojawił się Zły, ubrany na czarno, i psy zaczęły ludziom znikać, że ryś przyszedł z gór. I wiele innych.
Takie właśnie pocieszające słowa słyszymy odnośnie naszego drewna. Dr Faust, co "Zło wieczne czyniąc, wieczne czynił dobro", ma na przeciwległym biegunie zastępy wojsk, złożone z Ciotek Co Wiedzą Lepiej, Wujków Co Wiedzą najlepiej i Powiedzą Jak, Babć Co Jako Jedyna Zrobią Tak Jak Trzeba, Dziadków Co Za Ich Czasów..., Prababć Co Ty Tam Wiesz. A to wszystko z troski i miłości.
Ta nieugięta armia, stawiająca na szali swych racji wszystko, to armia "Tych, co wieczne dobro chcąc czynić, wieczne czynią zło". Bo kiedy człowiek ma dobry nastrój, nie boi się panicznie o przyszłość i pieniądze- śmieje się z tego i macha ręką, ba, generuje rodzinne anegdoty. Ale jeśli nie, powolutku , powolutku zaczyna wierzyć , sił nie mając na walkę z tymi kamikadze. I wyraz "antydepresant", dotychczas będący wyrazem "antydepresant" i niczym więcej, staje się takiemu człowiekowi coraz bliższy. I bliższy...I bliższy...

Skończę banałem-dobrym też trzeba umieć być. Jak się okazuje.

A za oknem różowy zmierzch. Zupełnie różowy. Niewiarygodne.

wtorek, 13 grudnia 2011

Cierpliwość.

Tak, to cecha, którą trzeba posiąść i pielęgnować jak niemowlę.
Najpierw krótka dygresja. Mianowicie-mieszkam na poddaszu u Teściów. Mieszkanie u ludzi nawet najukochańszych, ale o silnych osobowościach i ustalonych zwyczajach dla ludzi o silnych osobowościach nigdy nie jest łatwe. I tylko my wiemy, ile nas kosztuje mieszkanie w 5 osób na 90 metrach kwadratowych i unikanie przy tym kłótni i awantur. Moi Teściowie, dobrzy ludzie wzięli nas, nasze dziecko, dwa psy i trzy koty na jakiś czas do swojego domu. Miało być na pół roku. Opieszałość Ludzi Od Papierów, że się tak wyrażę, oraz nietypowość naszego projektu (bo indywidualny, bo z bala, to trochę się trzeba było w Urzędzie Gminy pozastanawiać ...wrrrrr...) spowodowała trzymiesięczną obsuwę w rozpoczęciu prac budowlanych. To z kolei narobiło zamieszania firmie wykonawczej. I dziś, dwa dni przed dniem Zero, kiedy na umowie z wykonawcą mamy jak byk , że odbieramy klucz do domu w stanie deweloperskim, stoi tam czarny, ładny, ale tylko fundament.
Koniec dygresji. A teraz o cierpliwości. Dlaczego akurat teraz.

Bo to jeszcze nic. Wczoraj dowiedziałam się, że w transporcie drewna było 6 bali z sinizną. Sinizna to
http://pl.wikipedia.org/wiki/Sinizna_drewna
Jakby się komuś nie chciało zaglądać , to jest wada drewna, polegająca na zasinieniu tzw. bieli, czyli jasnej części drewna, okalającej rdzeń. Dla jakości konstrukcyjnej nie ma to znaczenia i w niewidocznym miejscu , np. więźbie itp. może sobie być. Ale gorzej, jak cała cudność domu, czyli jego drewniana elewacja, ma być przez siniznę zaburzona. Budowniczy drewna nie przyjął, bo drewno ma być klasy pierwszej, za taką zapłaciliśmy, a drewno z sinizną klasy pierwszej nie jest. No i nie wiadomo, kiedy sprawa się wyjaśni. W Polsce, myślę, było by trudno, wycofać i w tej samej cenie żądać takich samych, ale niewadliwych elementów. A tu Rosjanie. To może trwać tygodniami, o ile się uda.
Jestem, prawdę mówiąc, trochę załamana. Nie wiem, jak powiedzieć Teściom o tym, że pobyt u nich się mocno przedłuży.
A Roch przeziębiony, już lepiej, ale szary i spowolniony. Tu napiszę coś egoistycznego, proszę o wybaczenie-przynajmniej dzięki temu jest w domu, bo nic mnie tak nie uspakaja, jak przytulenie go.
Smutno i tak.
Cierpliwość, cierpliwość.

czwartek, 8 grudnia 2011

Jak zwykle.




Dzieci cieszą, śmieszą i rosną, praca jest ciężka i bywa ciekawa, życie zaskakuje a budowy rządzą się swoimi prawami.
W przerwie między blogowymi postami byłam jeden dzień, dosyć niespodziewanie, na Mazurach.


Popracowałam także ponad tydzień przy reklamie, jako główny scenograf . Reklama wchodzi do TV 14 grudnia, traktuje o pewnym suplemencie witaminowym. Ciekawe, czy ktoś zgadnie, która to, znajomi pewnie tak, bo na stole w spocie stoją moje rzeczy.
Popracowałam to powiedziane delikatnie-krótki termin i ogrom odpowiedzialności to nie są rzeczy, które pozwalają na relaks w tzw. międzyczasie. Szesnastogodzinny pobyt na planie, gdzie ciągle się słyszało "Scenograaaafiaaaa!" to było apogeum, pięć skoków na bungie pod rząd;) Bez pewnego Dobrego Ducha, co mi doradzał i dzięki któremu ekipa techniczna i operator nie chcieli scenografa zabić było by kiepsko, więc Ty Wiesz Kto, dziękuję!
Ale przygoda była fajna , może się jeszcze do czegoś przyda.
I te kobietki, takie inne niż dziewczyny spod lasa. Kobietki , które w panice poszukują pryszczy na zadbanych buziach i kiedy znajdą i unicestwią, drżą jak myśliwy po polowaniu.

Zmiana tematu. Roch. Robi mi , podczas naszych codziennych podróży autobusowych PR. Znudzeni pasażerowie chętnie słuchają. Dobry PR to np. taki: "Mami, ale ja cię kocham, jak stąd do Malsa, jak do Konińska (?), do wieczności, jak" Cztelech i pancelnych", najbaldziej, no tak, że...że..." I grubym, mocnym głosem "Że Boże!!!!!!"
Zły PR :"Wiesz, mami, śniłaś mi się dziś. Śniło mi się, że zamknęłaś mnie w galażu, a ja tak pukałem w drzwi, i krzyczałem, żebyś mnie wypuściła, i płakałem, baldzo, baldzo płakałem."
Innego dnia,na kolejną prośbę o to , żeby usiadł "Nie mów do mnie takich słów! Nie mów do mnie takich słów, i nigdy nie zamykaj mnie w piwnicy!!!".
??!!
Razem z nami jeżdżą ci sami pasażerowie. Niedługo ktoś naśle na mnie kuratora.
Jeśli kiedyś spotkasz w jednym z warszawskich autobusów chłopczyka, który stoi z palcem przyklejonym do przycisku otwierającego drzwi to będzie Roch. Sam z siebie najął się na etat autobusowego odźwiernego. W ramach wolontariatu. I jeśli nieznany czytelniku zechcesz zrobić mu wielką przyjemność, poproś o ich otwarcie. Facecik naciśnie guzik i autentycznie zobaczysz, jak rośnie - z dumy.



Budowa domu z bali.

Od razu napiszę, że drewna nie ma. Ma być w ten wtorek. Zobaczymy.
Zobaczymy, cholera jasna psia krew. I tyle na temat drewna.

Tu rzut umiejscowienia domu na działce.




Ten fragment po lewej stronie to granica z lasem, którego tyle samo , co łąki jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami. Kwadrat po prawej to oczko wodne, ale to sprawa umowna, bo wiosną i jesienią cała działka, przed podniesieniem, była jednym , wielkim wodnym oczkiem. Dlatego dom z bali. Bo pływa...;)

Panowie z firmy budowniczej byli. W ciągu 4 dni zbudowali piękny fundament z bloczków. To fakt i tu nic złego napisać nie mogę-zrobili to szybko , dobrze, wygląda na idealnie wypoziomowany. A to przy domu z bala bardzo ważne - podwalina musi się dobrze opierać na podłożu, inaczej mogą powstać zwichrowania, nieszczelności i wszelkie rzeczy, których budujący z drewna boja się najbardziej. Fundament w domu drewnianym nie musi być taki gruby i mocno zazbrojony, jak w domu murowanym, a kiedy grunt jest twardy nie musi mieć klasycznej ławy. Dom drewniany jest kilkadziesiąt razy lżejszy od murowanego, nawet nakryty śniegiem. Ponieważ nasza działka jest okresowo podmokła, musieliśmy nawieźć na nią ok. 50 cm. gruzu i ziemi (ponad 100 ciężarówek). Do tego dom został wyniesiony na bloczkach ponad drugie tyle, czyli jest w tej chwili ponad metr nad poziomem gruntu pierwotnego.



Do ceny fundamentu musieliśmy dodać 5 tys. za ten ruch (dodatkowo 4 warstwy bloczków betonowych), ale musimy być pewni, ze unikniemy wilgoci. To schemat , jaki narysowaliśmy wraz z Budowniczym.


A to projekt fundamentu, rzut z góry.


Widok przez okno. Najpiękniejsze Okno Mazowsza;) Okno to otwór, zostawiony na rurę kanalizacyjną. Widać w głębi izolację poziomą po czwartym pustaku od góry.


Tutaj rzut domu z boku. Na projekcie jest ława fundamentowa, po badaniu geologicznym zrezygnowaliśmy z niej. Przestrzeń z prawej strony domu zajmuje m.in.dwupoziomowy salon salon. Będzie tam antresola z wejściem spiralnymi schodami. Marzy mi się na tej antresoli biblioteka...Z fotelem najwygodniejszym na świecie i lampą. I tak sobie będę patrzeć z góry na świat sokolim wzrokiem i... pilnować porządku. Subordynacja ma być. A co.


Tu dom z tyłu i boku od strony południowo-zachodniej. Widać wysokie na dwie kondygnacje okno salonu. Z lewej strony tzw. brudna pracownia, połączona z domem łącznikiem. Pracownia na razie nie powstanie, chyba że jakiś wygrany los czy co ( los w totka, bo na swój narzekać nie mogę), teraz pracownię będziemy mieć w domu, czysto -brudną, dwa w jednym. Na rysunku pod spodem widać duże okna wyjściowe na taras, jedno jest od pracowni, drugie od kuchni. Marzy mi się zadaszony markizą taras , na który wyjdę prosto z kuchni. Taki taras do obierania ziemniaków.




A to dom przodu i od strony północno -wschodniej.Na dolnym rys. widać dwa okna w pokojach, 180/180 cm. , obniżone, pod nimi zaplanowaliśmy niskie kaloryfery i parapety do siedzenia. Ganek wejściowy , na żądanie Mariusza duży, do postawienia ławki i gapienia się w las. Psy też muszą gdzieś leżeć, żeby im się wygodnie pilnowało. I deszcz ma nie gnębić otwierającego drzwi. Itd. Zalet dużego dachu przy wejściu do domu jest milion. Instytucja ganku od wielu lat ma się nieźle, prawie we wszystkich projektach gotowych są jakieś na to pomysły- wnęki, wykusze. My wybraliśmy stara, prostą formę. Zwykły ganek. No.







Generalnie po różnych pomysłach narysowaliśmy dom, który dobrze się skomponuje z mazowiecką, śródleśna łąka i ma bryłę sprawdzoną w naszym klimacie. Najstarsze budynki drewniane w Polsce mają taki kształt. Na przykład ta mazowiecka chata.



Znajomi się śmieją, że nasz syberyjski dom stanie na terenie do złudzenia przypominającym Syberię. Odwracamy bieg historii. Syberia to niekoniecznie samo zuo;)
A tak na marginesie, jak wujek Gugiel okazuje mi zdjęcia stamtąd, całkiem poważnie zaczynam brać pod uwagę jakąś wyprawę. Tam. Cholera, tam jest pięknie. Mąż był, jechał Transsyberyjską i chce tam wrócić. Mówi, że smak ryby zawiniętej w tłusty papier, kupowanej przez okno wagonu jest niepowtarzalny. I widok kozy żującej starą oponę.
I mamy cel -nie Alaska, Syberia. Ryba z peronu. Koza z oponą.

A na koniec coś, co Panie lubią najbardziej-rzut pomieszczeń w domu .



1/1.Hol+wiatrołap+klatka schodowa+korytarz 25,91 m. Na zimę planujemy zawiesić tam grubą zasłonę, a w lecie ściągać. Przestrzeni nam się chce. Zaznaczony płotek dla odgradzania mokrych i zabłoconych psów. Tylko na czas schnięcia. W domu pies czasem musi leżeć człowiekowi na stopach, i już.
1/2.Łazienka+pralnia+prasowalnia 12,24 m.
1/3.Pokój 17,75 m.
1/4.Pokój 14,79 m.
1/5 Garderoba 3,77 m.
1/6.Gabinet 9,80
1/7.salon/jadalnia/kuchnia 48,92 m. Kominek centralnie na środku ściany po prawej, żeby był widoczny z kuchni i jadalni.
1/8. Pracownia+kotłownia, 25,13 m..
1/9. I tu zmiana,wynikająca z braku finansów na brudną pracownię- 1/9 szatnia przejściowa, jak w pomieszczeniu oznaczonym na rys. 1/10, 4,09 m. Na bajzel wejściowy, buty, smycze i mokre sztormiaki. Zawsze z tym jest problem, wisi i wkurza, a tu się zamknie za drzwiami i już.
1/10. Spiżarnia 5,35 m.

Dwa ostatnie pomieszczenia o nieco zmienionych gabarytach-szatnia powiększona na rzecz spiżarni. Oba tworzą pomiędzy głośną czasem pracownią a mieszkaniem bufor z podwójnych ścian.
W pracowni dojdzie wydzielone niewielkie wc żeby nie siać po domu styropianem albo opiłkami metalu. Wc zapasowe przyda się zresztą nieraz.
Obie sypialnie sa też maksymalnie oddzielone od strefy dziennej. Jedna poprzez łazienkę, druga-gabinet. We wlocie do korytarza prowadzącego do łazienki, gabinetu i sypialni będą podwójne drzwi, dodatkowo oddzielające od hałasu. Powstanie wewnętrzny korytarz. Nie będzie widać człowieka idącego rano do łazienki;) Bo u nas bywa głośno, jesteśmy towarzyscy, słuchamy muzyki, śpiewamy, Mariusz gra na gitarze elektrycznej, ja drę się głośno, Roch uważa, że umie grać na wszystkim. A, i przyjedzie od moich Rodziców pianino.

Dom został tak pomyślany, aby był, jak na dom parterowy o sporych gabarytach jak najtańszy w budowie. Prosta bryła, prosty fundament, kosztowna ściana nośna z bala w środku tylko jedna, reszta w o wiele tańszej technologii szkieletowej. Zaszaleliśmy z drogim, kopertowym dachem, ale to od zawsze nasze marzenie i cóż robić...
Razem 170 m. A jak się nam rodzina powiększy, bo może kiedyś tak, to pomyślimy o zagospodarowaniu góry. O ile przydasie, co się tam rozpanoszą na to pozwolą. Rzeźbiarze zbierają dziwne rzeczy.


Tęsknie już za tym domem. Tak bym chciała...

poniedziałek, 14 listopada 2011

Oj.

Drewno miało przyjechać między trzecim a piątym listopada.
Który dzisiaj jest?

Dopisane, 16 go listopada.

Drewno podobno stoi na granicy. Z tajgi pod nasz aleksandrowski las zrobi 8 500 km. Cały ten pomysł wydaje mi się mocno egzotyczny, ale właściwości sosny syberyjskiej , jej zwiększona gęstość, żywiczność i czystość obszarów, na których rośnie nas przekonała. No i mały pierwiastek szaleństwa. Bo od czego jest między innymi życie, jak nie od tego, żeby od czasu do czasu nie zaszaleć? Co?

Taaa, a odnośnie pierwiastków. Znajomi radzą, żeby sprawdzić stopień napromieniowania, bo jak taka niby bez robaczków i grzybów to może być z obszarów działalności panów od testowania broni nuklearnej. Ma ktoś pożyczyć licznik Geigera?
;)

niedziela, 13 listopada 2011

Królowa Budowy


Tak, zaczęło się. Tydzień temu, w poniedziałek zaczął się nowy rozdział w naszym życiu-pierwsze prace budowlane. Ponieważ muszę być twarda co najmniej jak Roman Bratny i nie dać się zdominować panom budowlańcom, wszak to za nasze pieniądze to wszystko (o czym zapominam, bom nieprzyzwyczajona i bywam za miła) , postanowiłam więc sama siebie mianować Królową Budowy. Mam zamiar być niezłomna, chłodna, mądra i sprawiedliwa. Buuuachachacha...

Ale może na początku kilka podrozdziałów. Najpierw rodzina na swoim. Czyli jak się buduje Warszawę, panie drogi!
Musi się mieć taczki.




Nimi przywieźć drwa , syna, kiełbasę. Zapalić ognisko.




Jak widać reszta przyjdzie sama. Bardziej nieśmiałe typy nocą.



Nomadowie żywią się kiełbasą. Koty Nomadów też. I psy, i dzieci. Koza nie pogardziła, chociaż to z jej koleżanki z branży spożywczej, świni.

Nadszedł wieczór.




Ciszy przeszkadzało tylko to.



Odeszłam kawałek dalej i pomyślałam, że jeszcze niedawno była tam cicha łąka, a teraz rozpaliliśmy ogień i jest ruch, gadanie, śmiech, pachnie jedzeniem, wszystko przylazło, dzieje się. Tam, przy tym pomarańczowym na zdjęciu jest dużo szczęścia i marzeń. A wydawało by się, że takie nic .





To może o Rochu teraz. Chłopak ślicznie rośnie, robi się z niego partner do wszytkiego, choć logikę ma dosyć swoistą. Do kolegi, pokojowo-"Nie kłóćmy się, ty będziesz pielwszy i ja będę pielwszy". No i się nie pokłócili.
Komplement od serca, dla mnie, najszczerszy-po siedzeniu z 10 minut na kibelku, pokazując z dumą na na efekt siedzenia- "Patrz, jaka piękna! To ty, wiesz? Taka piękna!"
Do starszej, kulturalnej pani, nagle przyjaźnie-"Pani jest stala , ma pani sztuczne szczęki." Tu zamarłam, no nie powiem, a Roch dokończył. "Bo nie myła pani zębów ?". Uciekłam.
Syn ma też cechy cwaniactwa czterolatków, słowotoki typu "Ale ja cię kocham jak stąd do światłości i Malsa o taki samochód chce mieć, kupisz mi?" to norma. Ogólnie rzecz biorąc gada non stop, siedzi cicho jak je czekoladę, więc mam w domu, daję, trudno. Rochulec jak na razie gruby nie jest, ostatnio chce zostać alpinistą, więc dużo ćwiczy na wszystkim, czekoladę spala, a ja czasem słyszę siebie. Właśnie mi oznajmił, że "ma gorączkę, ale tylko jedną". Gdzie ją masz, pytam. A na czole. Sprawdziłam, na szczęście nie ma. Ot, takie zmyślanko dla rozruszania nastroju.

Roch z Folgą. Pies sobie leży spokojnie.



Przychodzi Roch. Czasem się fałszywie poużala "Biedna Fola, biedniutka". Nie wiem, skąd mu się to wzięło. Tu się użala.



Pocałuje psa w nos.




I idzie.




No i Roch jest zachwycony budową. Jako profesjonalista wymógł na nas dobór stroju.



Na prawdę lepiej go widać. Jako typ działający zgodnie ze SWĄ logiką sprawia zagrożenie dla swego życia i musi być jaskrawy. Operatorzy ciężkiego sprzętu dzięki temu ani go nie zakopali, ani nie zalali betonem.


A teraz, korzystając z ładnej jesieni coś o okolicy. Będziemy mieszkać w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, którego niewielka część należy nawet do piszącej ten tekst. A to u nas w lesie.
Dobrze, bo jak pracy zabraknie, na przykład, będziemy chodzić za płot i zbierać chrust, nasz chrust, a nie na
dodatek szabrowany;)
Za przyszłym płotem zaczyna się ogromny Mazowiecki Park Krajobrazowy. Pełen cywilizowanych rowerowych i konnych ścieżek, ale i bagien, które wcale nie znają się na żartach.


Trafiam podczas spacerów na miejsca, gdzie ugina się pode mną ziemia. Spieprzam stamtąd szybko i ostrożnie, bo jakby kożuch, po którym chodzę pękł w życiu by mnie nikt nie znalazł. Czasem mam stracha, że właśnie kogoś takiego, spacerowicza-pechowca na przykład wypchniętego na powierzchnię na skutek gromadzenia gazów, znajdę. Akurat ja. Wyobraźnia, wyobraźnia...
Parę razy się zgubiłam, parę razy szłam wzdłuż takiego torfowego cieku,


i mogę się założyć, że byłam tam może dziesiątym człowiekiem od czasów, kiedy chłopaki siedzieli w czołgu typu Rudy 102, okopanym w tym.


Tu była linia frontu i ciągle natrafiam na pozostałości. Mariusz z Rochem znaleźli nawet niewypał. Zabrała go policja. Roch był niepocieszony.
Ulubionym miejscem moim i wszelkich domowników i gości jest Biały Ług, leśne małe jezioro, 2 minuty od domu. To on. I to ostatnie takie zdjęcie okolicy. Teraz już nie jest tak złoto, robi się srebrzyście.



A co z pracą? Ostatnio mąż powiedział, że ma zlecenie, styropianową taczkę dla Józka. Czyli Józefowicza, sławnego Janusza. Po dwóch dniach sprostował, że to jednak nie taczka, tylko kaczka, bo źle zrozumiał. No i okazało się, że praca jest dla mnie. Pojechałam gdzieś do Grodziska Mazowieckiego i w równe 19 godzin, z przerwą na sen zrobiłam kaczkę. Pośpiech związany z budową, bo Józek termin dał przyzwoity. Oto my, kaczka i ja.

Jakby ktoś oglądał w TV rozdanie Złotych Kaczek w Buffo, to ta duża na scenie, najzłotrza, że tak powiem ;) to zrobiona przeze mnie.




A teraz-

BUDOWA DOMU Z BALI C.D.

Po wstępnym wytyczeniu przez geodetę ściągnęliśmy humus. Humus to warstwa ziemi, w której bytują rośliny. Najczęściej jest ciemna i ma dużo wartości odżywczych. Ściąga się to spychaczem, przedmiotem kultu takiego jednego .


Potem przyjeżdża główny budowniczy z ekipą i tyczą dokładnie fundamenty,





robią wykop pod ławę,szalują deskami, robią wewnętrzne wzmocnienie ze stalowych prętów, sprowadzają sprzęt wagi ciężkiej ,



i wlewają w ten szalunek ze stalą beton, robiąc sporo zamieszania i czule gładząc go łopatami.




A tak serio, to jak na razie ekipa sprawia się super. Widać, że pracują ze sobą nie pierwszy raz, współdziałają bez słów i chyba po prostu się lubią. Starają się przy mnie nie przeklinać, choć budowlańcy klną niemożebnie. A tak na marginesie nie tylko oni. Ostatnio usłyszałam w autobusie, chłopak do chłopaka :"Wysiadam tu, pierdolne sobie chamburgerka w mac Donaldzie." Kulde blade, jak to mówi Roch, "zjem" było by krócej. Marnowanie energii;)
Ale budowa-to , że nie budujemy systemem gospodarczym, ale zatrudniliśmy firmę podniesie koszty budowy. Ma to jednak parę plusów-nie będzie spychologii, jakby co, czyli wykonawca ścian nie zwali winy na krzywizny na wykonawcę fundamentu. Na przykład. No i ładnie samo się dzieję. Idę na budowę, a tam bloczki. Się przywiozły. To bardzo wygodne.
Oj tak, idealiści maja ciężkie życie. Tak się cieszą, cieszą, a potem uwierzyć nie mogą...


Koszta: Zdjęcie humusu 800 zł. W kolejnej transzy zapłaty wykonawcy opłata za fundament ma wynieść 20 tys.


Pozdrowienia dla nowych obserwatorów:)

wtorek, 18 października 2011

Najkrócej.

Siedzę teraz w Rzeszowie, korzystam z dobrodziejstwa Biblioteki Publicznej, pisząc tego posta, a w piątek jadę na 3 dni do Krempnej, odwiedzić mojego Łokcia. I co tu więcej mówić ?
:) :) :)
Pozdrawiam serdecznie, baaardzo zadowolona matkarzeźbiarka.

czwartek, 29 września 2011

Powrót do przyszłości.

Po długiej przerwie, spowodowanej brakiem kontaktu, zarówno z netem jak i rzeczywistą rzeczywistością, bo łokciowa rzeczywistość nierzeczywista, jako ten sen złoty, z powodu braku możliwości mówienia (wirusowe zapalenie gardła stopnia trzeciego...) , w końcu postanowiłam napisać. Jednak człowiek to stworzenie towarzyskie, gadać lubi i jak gadać gębą nie może , będzie gadać literą. Nie drzwiami, to oknem.
A poza tym miałam tzw. depresję popowroceniową. Tam, w Beskidach to jest moje miejsce na ziemi, wszystko tam jest, co powinno. I takie nieogromne, w sam raz. Pisać tu teraz o tym nie chcę, za świerze wspomnienia, napiszę sobie jak mnie ściśnie z tęsknoty w dołku. A poza tym przefiltrowane przez czas może być fajniejsze.

Jak widać zmieniłam tytuł bloga. Ponieważ jesteśmy na początku budowy i już musimy rozgarniać rzucane nam pod nogi kłody postanowiłam dosyć dokładnie opisywać cały ten skomplikowany proces. Drugiego bloga zakładać mi się nie chce, a poza tym to właśnie moje życie. Jakoś rozdzielę teksty o budowie z tekstami nie o budowie, żeby niezainteresowani mogli sobie pomijać co nudniejsze. A może dzięki mojemu kobiecemu opisowi budowlanych perturbacji ktoś ich trochę ominie, wiedząc, na co się decyduje, co robić, jakie niedopowiedzenie urzędnicze samemu sobie dopowiedzieć. Jak to ujął jeden przyjaciel "Są ludzie , którzy maja dzieci, i ci ludzie tworzą jakąś grupę, rozumiejąca się w mig i bez słów. I są ludzie, którzy zbudowali dom. Ci maja tak samo."Oj tam, myślałam, przesada. Wielkie mi halo. A tu kolejny raz naiwna i optymistyczna ryba Kasia została wyrzucona ze swojej rzeczywistości ultra na kamienisty brzeg rzeczywistości alfa;)

Tu o budowie.

Nie dostaliśmy pozwolenia na budowę, a drewienko na Syberii wycięte. A jest tak, że jak bale będą schły niezłożone w nasz dom, mogą się pokrzywić, wypaczyć i zostaniemy z wieloma metrami sześciennymi luksusowego opału. Okazało się mianowicie, że:
a. nasz dom jest za szeroki w stosunku do drogi dojazdowej, bo dla nas oczywiste było, że drogą dojazdową jest droga wewnętrzna obok domu, która będzie prowadziła do naszego i następnego, co powstanie kiedyś tam, po sprzedaży komuś działki. Nie, tak nie jest. Drogą dojazdową jest ulica Wiązowska, w stosunku do której jesteśmy druga linią zabudowy, mamy ja 100 metrów od siebie i nijak się ona ma wizualnie i architektonicznie do naszego przyszłego domu.
b. i zjazd z tejże. Okazało się, że działający od 100 lat mostek , którym się posługujemy dla urzędu nie istnieje. Trzeba zrobić projekt nowego, napisać prośbę o opinie do urzędu zajmującego się inżynierią ruchu. A to czas, czas. A drewno pod Omskiem schnie.


Stanęliśmy na głowie. Poruszyliśmy wszelkie moce doradcze i muszę podziękować naszym przyjaciołom architektom, a szczególnie Kubie za konstruktywne rady i podnoszenie na duchu. Było kiepsko. Doszło do tego, że wpadaliśmy we trojkę, ja, Mariusz i nasz architekt do gabinetu pani od warunków zabudowy i Mariusz mówił "Przyszliśmy błagać na kolanach. Mam paść? " Panie trochę nieruchomiały, ale z niechętnych brył lodu zamieniały się w osoby życzliwe. A już kiedy ja zaniemogłam, a Mariusz musiał wziąć do urzędu Rocha, wszystko poszło z górki. Podobno Mariusz zostawił Rocha na korytarzu, zaczął wyłuszczać sprawę a tu drzwi się otwierają, widać płową czuprynkę i słychać dziarskie "Dzień dobly!". A panie "A kto to?! Co to?!". No i Roch wystąpił w roli zamiennika czekoladek ;) Pamiętajcie więc, nowi inwestorzy-do urzędu pełnego kobiet wysyłać faceta z małym dzieckiem. Koniecznie. Szybciej, taniej.
Teraz na spokojnie.
Nasze działania od początku to:
Zaprojektowanie domu, rozrysowanie go, przemyślenie, szczególnie pod kątem użytkowości i światła, kosztów budowy, eksploatacji -to wszystko względem marzeń. Koszt projektu 4500 zł.

Podwyższenie działki o ok. pół metra, zrobienie drogi dojazdowej to do tej pory ok. 80 ciężarówek gruzu , piasku i ziemi. Koszt-ok. 5000 zł. Tu rada-gdyby ktoś potrzebował gruz czy ziemię, niech się nie nabiera na oszustów oferujących to za pieniądze. Kierowcy muszą płacić składowiskom, więc kiedy przywożą gruz nam zarabiają, na niepłaceniu. Odbieramy gruz za darmo, czasem wciskamy 50 zł. żeby chciało im się jechać akurat do nas. Te koszty plus koszt codziennie dojeżdżającego spychacza to te 5 tys. Działka nie wygląda tak, jak w poprzednim poście. Przypomina raczej ilustrację z "Jak odbudowywano Warszawę". Ceglana pustynia. Raj Rocha.

Poproszenie o konsultację geologa. Przyjechał pan Irek, specjalnym szpikulcem z obciążnikiem zbadał nasz grunt, powiedział, że jest lepiej niż myśleliśmy i tym sposobem obniżyły się koszty fundamentu wielokrotnie. Nasza działka jest na terenie podmokłym i było zagrożenie, że są na niej torfy, miękka gleba o słabej nośności. Nic takiego. Owszem, woda płytko, ale pod 60 cm. humusu zbity piach, na którym można oprzeć fundament. Zwykły, a nie jak pod wieżowiec. Za usługę pana Irka zapłaciliśmy 600 zł. , oszczędność pewnie z 20 tys.

Odnośnie odmowy pozwolenia na budowę poprosiliśmy o zmianę Warunków Zabudowy, tzw. słynnej WZki. Ruch duży i ryzykowny, ale bardzo życzliwa pani , pamiętająca nas sprzed roku(!!) podpowiedziała nam, że możemy jako artyści odwołać się i zbyt dużą szerokość domu wytłumaczyć potrzebą posiadania pracowni. Napisaliśmy piękne odwołanie, że przecież musimy gdzieś w suchym i ciepłym miejscu pracować i trzymać nasze dzieła sztuki i odwołanie poszło w urzędnicze tryby, z błogosławieństwem tejże życzliwej pani.
Ten dobry duch naszej budowy poradził nam także, żeby zrobić zdjęcie istniejącego mostka i zanieść wysoce postawionemu panu urzędnikowi od mostków i tym podobnych. Audiencję mamy wyznaczoną na 12 października, trzymać kciuki proszę. Może się uda jakoś udowodnić, że istniejący mostek istnieje i ma się dobrze.
Wszystko da się załatwić, wszystko da się zrobić. Nie zmienia to faktu, że poziom stresu , wedle mojej teorii, osłabił mi ogólnie organizm i parszystwo, jakie Roch przyniósł z przedszkola mnie w końcu dopadło. Tak sobie tu wyraźnie piszę i nadziwić się nie mogę, że to w końcu nie brzmi jak moja nędzna mowa, typu "Prszszsz, pydj mi hrrrbyte".

Tęsknię za Łokciem. I za Barceloną. I za domem, którego jeszcze nie ma. Jesienią to się tak tęskni za dziwnymi rzeczami nie wiadomo dlaczego.

PS. Dla logiki czterolatka rodzaj męski nie może kończyć się na A. Dlatego nad naszym domem nocą lata piękny stelit...

niedziela, 29 maja 2011

Szybko, krótko.


No i się porobiło. W poniedziałek musimy oddać klucz do Magnolii. W tej chwili w domu jest tak.


Sama radość, co? Na dodatek jak nic się nie działo, to nic. A teraz dostałam duże zlecenie na rzeźbę, 2 na 2 na metr, i muszę pakować dom i pracować. W związku z tym Rochulec wyjechał z Babcią do Rzeszowa, bo wnętrze na powyższym zdjęciu i czterolatek-saper-górnik-alpinista to katastrofa.
A tak na marginesie nadmienię, że czterolatek-który-najlepiej-wie-co -i-jak. W swoim mniemaniu. Który bywa rozlicznymi postaciami, od kierowcy szambiary po kardiochirurga "od wyjmowania serc". Który zabija muchy, żeby zrobić im uroczysty pogrzeb. Każdy z typów, w które się wciela jest traktowany zupełnie serio i od nas wymaga się dla niego szacunku i uwagi oraz dostarczenia niezbędnych elementów postaci. Pytanie: co trzeba dostarczyć kierowcy szambiary? ;)
Szczerze mówiąc mam kłopot, bo czasem nie wiem, co robić. Energia, inwencja są wielkie, ale mają moc niszczycielską, trzeba lawirować jakoś umiejętnie, żeby nie zgasić w dziecku tych fajnych cech, ale i stwarzać ograniczenia. Trudne to. No i ten gen nieposłuszeństwa, który syneczek słodki ma po mnie, gen, co na każdą moją uwagę, czy prośbę czy zakaz każe dziecku zdanie zacząć od "Ale...". I kiedy ja po raz któryś mówię , chcąc toto przechytrzyć"I nie ma żadnego ale" , to stworzenie zmyślne mnie w końcu ubiega i jest coś takiego : "Ale , i będzie ale, musi być ale, nie mów mi, ze nie ma ale, bo jest ale, no i ale ja to zlobie jak...". I co z takim zrobić, takim, dla którego wszystko jest możliwe , i pewnym swej nieomylności. Człowiek, który jednym tchem mówi, "Kocham cię mamusiu jak stąd do kosmosu, a Jezus lobił kupę, zanim nie umalł ?a telaz to czy robi, jak odżył ?, a czy plemiel Kaczyński lobi kupę ?, a czy uczucia są w mózgu? " I słyszę, jak mówi wierszyk "Murzynek kupa w kupie mieszka, czarną ma kupę ten nasz koleżka" i tu wybuch gromkiego śmiechu. Mój mąż jak to usłyszał, zapytał mnie cicho i poważnie "Ej, my chyba nie jesteśmy rasistami?".
Uffff...

Ale...No właśnie, ale :) Dom. Magnolia została sprzedana. Nie chcę się tu rozpisywać o uczuciach, bo potem będzie smutno czytać. Jutro się wyprowadzamy. Na razie naszym jedynym domem jest to.


Kopiliśmy to trzydziestoletnie cudo żeby postawić w górach, na Łokciu. Mam zamiar tam mieszkać ile się da. Toto jest zmyślne w środku, więc zaskakująco wygodne. Ma gazowe ogrzewanie, można mieszkać i we wrześniu. Ma kuchenkę na gaz, lodówkę na gaz (na Łokciu nie ma prądu). Mycie w rzece, reszta do sławojki.

Ciekawe , ile wytrzymamy :)

Ciekawe, czy tu wrócimy..;)

W tym czasie tutaj, w Warszawie będzie się odbywać papierologia, pozwolenie, srozwolenia, że się tak brzydko wyrażę. Ilość świstków, mapek, i innych pierdół potrzebnych do tzw. Pozwolenia na budowę jest ogromna. Kiedy już pozwolenie uzyskamy, wylewamy fundamenty i stawiamy coś takiego.


Dlatego takiego, bo to sprawdzona architektura, jakaś taka przyjazna, opiera się dobrze pogodom i niepogodom , no i stanie tu. A chyba takie coś tu pasuje .



Dziwnie się czuję. Tyle zmian. Kierując się logiką szachisty, planowaniem posunięć w czasie, dotarłam do tego momentu. A trwało to ponad 10 lat. Lawina ruszyła, lecimy, leeecimyyy...Obyśmy wylądowali tam, gdzie trzeba :)

Ale...

;)

A na deser coś przepięknego na letnie poranki.
http://www.youtube.com/watch?v=Jw23wrzn_Dc

Oj, nie wiem, jak to zalinkowac. Filmik też się nie umieszcza. Trzeba to skopiować i wrzucić w google. Warto :)

piątek, 13 maja 2011

Sprzedawanie domu.

Witam. Oj, nie było mnie długo, ale życie teraz mamy bogate we wrażenia, net generalnie zaniedbuję, bo ...
Najpierw o tym drewnianym cudzie z poprzedniego wpisu. Spece rozliczni, co im pozawracałam głowę twierdzą, że nas nie nie stać . I że koszt ogrzania prawie 300 m. domu o wys. pomieszczeń 3.20 to fortuna. I że w związku z tym oni by na naszym miejscu tego nie brali, bo drewniany dom nie powinien być kończony i ogrzewany częściowo. Można w ten sposób zrobić i sobie, i jemu krzywdę. I musieliśmy się pożegnać z leśniczówką. Zmieniliśmy więc opcję.... Ale o tym na końcu.
A sprzedaż domu...
Ciągle sprzątam, załatwiam papiery, opowiadam o Magnolii, odbieram telefony, opowiadam o Magnolii, sprzątam, Roch bałagani, znów ktoś ma przyjechać oglądać, sprzątam...
Ale , pomimo emocjonalnego tajfunu i mnóstwa pracy o dziwo jest fajnie. Co prawda palę pół paczki papierosów dziennie, a przecież prawie nie paliłam, przy używkach czy kawce i plotach tylko. A tu palę jak ci, co wchodząc do autobusu biorą jeszcze ostatniutkiego maszka, a potem z ulgą, że znów dało radę, znów zdążyli wykorzystać skarb do samego filtra, wypuszczają dym w środku . Każdy takich zna. To prawdziwi twardzielewink
No dobra, do tego się jeszcze nie posunęłam. Ale za przystankiem zdarza mi się palić. To chyba przejdzie...
Ale miało być o sprzedawaniu domu. Przychodzą różni ludzie, siadają za naszym okrągłym kuchennym stołem i płyną opowieści. Nasze, ich. Pijemy herbaty, kawy, wino , i gadamy, gadamy. Kiedyś miałam w sobie jakąś taką wściekłość, oczywiście mocno kamuflowaną, przed sobą samą przede wszystkim. Od niedawna dopiero to widzę, oglądając siebie samą z perspektywy czasu. I przez to punktem wyjścia było myślenie o ludziach co najmniej z nieufnością. Czasem złośliwością. Niefajnie. Teraz, może przez jakiś szacunek do siebie samej, którego w końcu się doczekałam, ludzi lubię. I okazuje się, że to działa w obie strony. Ach, ta skromność wink Ale dobra, bez hipokryzji ma być, to i jest. No i ci ludzie, zupełnie obcy, siedzą tu godzinami. My się cieszymy, oni się cieszą. I niektórzy po prostu chcą tu zostać. Okrutne prawa rynku i mój Mąż mówią- zostaną ci, co najwięcej zapłacą. Ja cierpiałam, bo upatrzyłam sobie takie jedno małżeństwo, ale Mąż mnie lekko opieprzył na boku, że te prawa rynku i za różnicę w cenie tych i tamtych zrobimy całą działkę, czyli drogę, meliorację, prąd. Dla mnie to abstrakcja, te całe pieniądze, przejdzie to przez konto i nawet ich nie zobaczę. Zamienią się po prostu w dom, drogę, staw. Ale ufam Mężowi, jest racjonalny, a raczej potrafi być racjonalny, dzięki Bogu.
Wiem, że to może wyglądać niepoważnie, ale chciałoby się , żeby w domu, w który włożyło się kawał serca mieszkali tacy, którzy to docenią. No i zjawili się. Pan architekt, przeuroczy, pani architektowa, rodem z miasta Baku, oraz syn, Jakub, lat 10, natychmiastowy guru i półbóg dla Rocha. Co prawda Roch oblał pana architekta wodą ze szlaucha, ("To taki zalt, plose pana achlitekta") ale tenże dobrodusznie mu darował. A darowywał, wyglądając , jakby się zsikał. W oczekiwaniu na wyschniecie spodni, żeby nie było kompromitacji, zrobiliśmy ognisko i upiekliśmy kiełbasę. No nie powiem, pan architekt oraz Kuba mają spust. A Roch opowiadał panu architektowi o swoim sercu. "Panie achlitekcie, ja mam doble selce, jak Dyzio (to nasz kot), ale czasem śmieszne. jak polewam ludzi woda ze szlaucha to moje serce jest śmieszne, bo lobie zalty". Pan architekt zrozumiał ten wywód, i wybaczył do końca.
Konsensus jest taki, że w poniedziałek o 12 Magnolia przestanie być nasza. Dziś jedziemy się wymeldować i przez jakiś czas będziemy bezdomni. Rodzice Mariusza nas chyba zameldują. Nawet nie wiem, bo jeszcze o tym nie gadaliśmy.
Jeśli będziecie chciały/chcieli sprzedać dom, mogę udzielić kilku rad. Powiem też, jaką papierologię załatwić, bo jest tego od cholery.
Trzy podstawowe zasady:
1. Musi być czysto.
2. Musi pachnieć.
3. Powinniśmy wzbudzić sympatię i zaufanie. Czyli być czyści, pachniećwink Nie bać się powiedzieć o minusach domu i jak im zaradzić, i dlaczego myśmy nie zaradzili (szczerze-my nie mieliśmy forsy).
Te zasady poleciła mi przyjaciółka, która w obecnym, martwym rynku nieruchomości sprzedała błyskawicznie i za dobre pieniądze mieszkanie ("dobre pieniądze", dyskusyjne określeniewink)

I tyle .
Jeszcze może o tym, że w poniedziałek będę ryczeć jak trąba. Wrócimy tu od tego notariusza do NIE NASZEGO domu. NIE NASZEJ KOCHANEJ MAGNOLII. Chyba się upiję, czy coś...
A nowy dom planujemy z bala. Bale przyjadą z Syberii, z okolic Omska. Może o jeden z nich opierał się sponiewierany za nic polski szlachcic. A może na jeden z nich nasikał bordomordy strażnik tegoż. W sobotę mamy spotkanie z panem Zbyszkiem, co ma dom stawiać.
A na razie siedzę, gładzę kochane ściany magnoliowe, trochę popłakuję ale i ciesze się, że się ktoś w niej zakochał od pierwszego wejrzenia, jak my kiedyś.
Buuuuuuu......

czwartek, 14 kwietnia 2011

Sprzedajemy Magnolię, nasz dom.







Podjęliśmy decyzję. Sprzedajemy nasz ukochany domek. Serce mi pęka. Gdybym tylko mogła wziąć kredyt. Ale nikt nam nie da, pod żaden zastaw, bo nie mamy stałego zatrudnienia. I musi się to stać-pożegnam się z naszym odratowanym z martwych domkiem. Tu się pojawił Roch, tu przeżyliśmy najwspanialsze chwile, najstraszniejsze też, ale czy mogę narzekać, kiedy wszystko skończyło się dobrze ? I na pewno Magnolia, ze swoim małym ogródkiem , gdzie Roch ma wyjście prosto z pokoju i buduje ciągle swoje światy, pomogła nam bardzo. Niestety na razie pieniądze ze sprzedaży nie mogą być przeznaczone na budowę domu na Łokciu. Łokieć musi poczekać. Mam gryplan kilkuletni, który pozwoli nam, tfu tfu odpukać, na utrzymanie się w Beskidach. Czekam na to już kilkanaście lat, to jeszcze poczekam.
Za te pieniądze zbudujemy dom tu, w Warszawie , na działce, którą odziedziczył mój mąż(granica działki jest granicą Warszawy, 22 km. od centrum, darzbór ;)). I która po 12 latach walki w końcu dostała warunki zabudowy. Do której nie ma drogi (jest na mapie), prądu (trzeba ciągnąć z daleka), gazu i kanalizacji. Ale jest pięknie.
Proszę, trzymajcie kciuki za szybką sprzedaż Magnolii. Kurcze, jak to piszę, czuję się, jakbym zdradzała przyjaciela :( Ten dom serdecznie nas ugościł.



Tu nam ciepło, tu nam wygodnie.
Ojej.


DOPISANE

Ponieważ Lazy napisała, co knuję, i dobrze,( bo ja boje się nawet o tym głośno mówić, a co dopiero wyobrażać sobie, że może się ziścić a tak zostałam trochę oswojona), pokazuję tu, co chcemy kupić w zamian za Magnolię. To leśniczówka , którą hrabia Zamoyski wybudował w 1939 roku dla swego nadleśniczego w Borach Tucholskich. Jest rozłożona i czeka na kogoś niespełna rozumu, np. NAS, kto ją pokocha i zechce spędzić w niej trochę czasu, np. całe życie ;)
Kiedyś prawdopodobnie będzie wynajmowana (stąd pieniądze na życie w Beskidach) ale kurczę, jakbym pokochała to znów ją przeniosę, na Łokcia. Gdzie ja, tam ona. To żart, bo jedne przenosiny to i tak obciążenie dla konstrukcji, znajdę na Łokcia nową :) Mam wielką nadzieję, że nasz dom szybko się sprzeda i to cudo będzie nasze. Ale wiecie, czyją matka bywa nadzieja :( Bywa, nie jest :)
Trzymajcie kciuki za to, żeby ktoś polubił Magnolię i chciał ją mieć. Proooszę.
A to dom.



A tu widać rozbieranie domu, ponumerowane belki.


Tu widać, jaki jest zdrowy. Wszystko równe jak wczoraj budowane. Co innego robactwo. Ale od czego jest chemia ;)
A teraz napiszcie, że jestem niespełna rozumu. Albo co innego napiszcie. Jeszcze dodam, że w tym domu zakochał się także mój pragmatyczny Mąż. To na prawdę musi być COŚ.