piątek, 30 listopada 2012

PIerwsze podliczanie strat, czyli jak nie budować domu z bali

Po pierwsze nie mogę podać tutaj nazwy firmy ani nazwisk. Ale po zasięgnięciu opinii u prawnika  i na Policji dowiedziałam się, że firma to nie osoba prywatna, a instytucja, mogę  więc sobie pozwolić na to i owo.  Mogę na przykład napisać, że jakiś czas temu "firma  SH zmieniła nazwę , czemu jak wejdziecie w poniższe linki nie będziecie się dziwić, ale pozostał ten sam nip i główna właścicielka.

Mogę  więc zrobić coś takiego, albo takiego, czy jeszcze jednego podobnego. A ku przestrodze to.
Jeśli nie chcecie, żeby ich działalność poturbowała kolejną rodzinę, róbcie im piar na jaki zasługują gdzie się da.
 Po drugie. Mam wycenę okien, za które już raz zapłaciliśmy. Cena okien wraz z montażem to...26 tys. złotych. Tadam!
Firmie jesteśmy winni 20 tys., nie wliczając strat z powodu opóźnienia w budowie, (specjalista zatrudniony przez nas wyliczył odsetki będące kara za opóźnienie na ok. 14 tys. zł. (7 mies.temu mieliśmy dostać klucz do drzwi) i BALA O MNIEJSZEJ ŚREDNICY, NIŻ ZAMAWIALIŚMY. Zamówiliśmy i zapłaciliśmy za bal o śr. 30 cm., na plac budowy przywieziono bal 28 cm. Wg. słów pana x , kiedy zastanawialiśmy się, jaki bal zamówić różnica w cenie wynosiła 35 tys. Stwierdziliśmy, że wolimy bal grubszy i grzecznie zapłaciliśmy 175 tys. z góry. Mieliśmy czekać 8 tyg., wedle umowy, czekaliśmy ponad pół roku, szalejąc z niepokoju. Firma nie odbierała tel. i nie odpisywała na maile. Jacyś obcy bądź co bądź ludzie zniknęli z naszymi pieniędzmi. Pewnego dnia, po kolejnych nieodebranych telefonach i po ciotczynych wizjach przyszłości napisaliśmy rozpaczliwego maila, gdzie grozimy firmie sądem. W odpowiedzi firma pisze, że Urząd Gminy chętnie dowie się, że nielegalnie podnieśliśmy teren. Zamurowało nas. Toż to przecież ubeckie metody, zwyczajny, ordynarny szantaż. Tak nawiasem mówiąc byliśmy potem w Urzędzie i wszystko jest w porządku, dlatego mogę o tym pisać. A ja, głupia głupia, pomyślałam, że oni też są w patowej sytuacji jak im Rosjanie naszego drewna nie chcą dostarczyć i dlatego tak zareagowali. Nawet troche współczułam. Czytelniku, czy właśnie opadły Ci ręce?
 W końcu "firma" zadzwoniła i spytała, czy może być drewno 29 cm., bo na 30 musimy jeszcze długo poczekać. Po pół roku permanentnego stresu  zgodzilibyśmy się na wszystko. Pomyśleliśmy, że na pewno jakoś się finansowo z tego 1 cm. rozliczymy. Przyjechało drewno, 28 cm., a ja , głupia głupia głupia tak się cieszyłam, wszak wyobraźcie sobie, jaka to była ulga, że pomimo, że zmierzyłam od razu, znów pomyślałam, że na pewno ten temat poruszymy, to przecież 35 tys. różnicy.
Głupia.
Oczywiście "firma" nigdy nie poruszyła tego tematu, a systemem zaliczek i nie kończenia żadnego etapu robót wspaniale ich zabezpieczył przed wszelkimi naszymi próbami wymuszenia czegokolwiek. Poza tym po przeczytaniu kilku opinii w necie i kilkakrotnym oświadczeniu pana x, że przeciez nie musimy dalej współpracować, zaczęliśmy się po prostu bać, że wyniosą się z budowy zabierając pieniądze, które wzięli z góry . Toż to właśnie zrobili, ale przynajmniej na sam koniec.

Ups, właśnie odebrałam ich list motywacyjny. Żadają zapłacenia ostatnich 20 tys., jakie im jesteśmy winni, w przeciwnym razie  zrywają umowę z winy Inwestora. Oświadczają, że wszystko jest zgodnie z Umową, a nawet zrobili nam sporo przysług i ogólnie zrobili nam dobrze. A tak na prawdę żaden etap, oprócz dachu nie jest skończony. Z fundamentem włącznie.
Nieeźle. Czyli my płacimy im 20 tys.i jest cacy, a oni mają nasze okna za 26 i pracę do zrobienia za ok. 20 tys. Czyli w tym momencie to oni nam są winni 46 tys. Bez doliczenia odsetek za opóźnienie i grubość bala. I wcale, ale to wcale nie będą mieli  zamiaru zniknąć z budowy...Wedle tego, co piszą mielibyśmy zapłacić całość kwoty z Umowy, czyli 432 tys. za dom w stanie surowym otwartym. A  resztę z Umowy, czyli doprowadzenie domu do stanu deweloperskiego  zrobili by na zasadzie serdecznej przysługi, cheche. Co za tupet.

Dobre, dobre. Pewnie potrzebują na budowę, którą aktualnie prowadzą.
Czy na naszym miejscu byście zapłacili? Obiecują solennie, że jak tylko dostaną przelew, wrócą. Natychmiast.

A ja tak na prawdę jestem żyrafą.

wtorek, 27 listopada 2012

Ładny widok od strony lasu


Dziś firma budująca nasz dom wzięła swoje rzeczy  i przeżuciła pracowników na inną budowę. Zerwali umowę. Od dłuższego czasu sygnały były mocno niepokojące, ale ponieważ ja nie oszukuję ludzi, słabo wyczuwam, jeśli ktoś oszukuje mnie. "Nie mam radara", jak to mówi Roch. Zrobili ten jakże opłacalny dla nich  finansowo ruch bo nie zrobiliśmy im przelewu. A ja uważam, że nie można zrobić przelewu, który byłby zapłaceniem prawie 100% kosztów inwestycji, kiedy żaden etap budowy nie jest skończony , np. na budowie nie ma okien, wartych więcej, niż kwota pozostała do spłacenia całkowitego firmy. Gdyby wcześniej wszystko było w porządku, pewnie byśmy zapłacili. Ale nie było. Np. rzeczone okna jadą już do nas od kilku miesięcy. A to we wtorek, a to w piątek. A to 14go, a to 27go. Okna, za które zapłaciliśmy gdzieś w okolicach sierpnia. Które miały dotrzeć we wrześniu.
No i nie ma i nie będzie. Sami se musimy kupić. Drugi raz, che che. Teraz mogę już napisać, że poprzedni post , a konkretnie fragment o terroryźmie ekonomicznym był o firmie stawiającej nasz dom. Naiwnie miałam cichą nadzieję, że się jakoś ułoży. Nie ułożyło się. No to koniec z dyplomacją.

Ech, życie, co?

Na osłodę zamówiłam sobie u Męża piwko. Z dolanym wiśniowym soczkiem,  wypite w kocyku w towarzystwie M. jest miłą perspektywą na najbliższą przyszłość. A dalej - zobaczy się.
W każdym razie w powietrzu wisi najstraszliwszy z wyrazów świata.

WOJNA

W dobie netu odnalezienie pewnych informacji okazało się dziecinnie proste. Oprócz nas pięciu innych inwestorów poszkodowanych przez firmę, w tym jedna sprawa w sądzie. Wszystkie historie podobne do naszej. Kopie. Dlaczego nie zadałam wujkowi Google pewnych pytań wcześniej? Za to teraz ja mogę służyć radą i złym doświadczeniem  Inwestorom. Wszak złe doświadczenie podobno jest najbardziej pouczające, więc może przydam się na coś Bociankom, jak zwą się na forum Muratora właściciele dopiero wykluwających się z ziemi i pachnących mokrym cementem budów.

W całej tej sytuacji jest, oprócz wielu minusów  kilka plusów. Nie chce mi się dziś pisać, jakich minusów i plusów, ale zrobić tego w najbliższej przyszłości nie omieszkam. Dla Bocianków. W każdym razie plus pierwszy, to przekonianie się po raz kolejny, że mogę polegać na rodzinie. Ani przez moment  nie straciłam gruntu pod nogami. Jesteśmy jak legion Rzymian, który zrobił podczas bitwy formację zwaną "Żółwiem". Nie do złamania.
A drugi plus, jaki dziś rzucił mi się w oczy, to po zabraniu niepięknej  przyczepy, w której mieszkali budowniczy, w końcu jest śliczny  widok na dom od strony lasu. Dom jest tylko nasz.

Trzymać kciuki za bezdomną rodzinę M. i Balenę.

No i może podam nr konta, wsparcie mile widziane...
Żartuję:)

Bob Budowniczy mawia, że "Damy radę " i ja mu wierzę. Guru mojego Syna jest moim guru!

Miłego wieczoru i ranków!

ps.1.Wszak sama muszę od jutra zostać budowniczym i zrobię to chętnie, gładząc złote boki Baleny. Chy chy chy...
ps.2.Rochowi wypadł dziś pierwszy ząb. Jak  wychodził do przedszkola, jeszcze mu się ząb kiwał na nitce dziąsła. Synu  właśnie wrócił i zęba nie ma. I nie wie, co się z nim stało. Obawiam się, że go zjadł. I to jest prawdziwe zmartwienie. Czy coś mu się może stać? Ale chyba tysiące dzieci w wieku przedszkolnym i wczsnoszkolnym zjada swoje zęby? Jakby to irracjonalnie nie zabrzmiało?
papapa

środa, 31 października 2012

Dzień Zmarłych


                                                                                                                                                                                  

Utwór może nie na temat, ale czy wszystko musi zawsze mieć kontekst? Pasuje mi  zamyślenia, mgły  jesiennej, nocnego spaceru pośród tysięcy ogników, dźwięku przyciszonych głosów, brzęku  pękania szklanych osłon na znicze, migotliwych cieni, łun nad cmentarzami.
Bardzo lubię ten dzień.
Pierwszy zapamiętany przeze mnie Dzień Zmarłych też był śnieżny. Miałam 5 lat i różową czapkę ze sztucznego futra, zawiązywaną na długie sznurki zakończone wielkimi pomponami. Sznurki ciągle się rozwiązywały, pompony chuśtały się tuż nad płomykami  i Rodzice cały czas ratowali mnie przed zapaleniem się od świec , wtedy jeszcze zwykłych , białych, szybko gasnących na wietrze. Rok później wpadliśmy z Robsonem, ukochanym kuzynem, na myśl, że jest na naszym wiejskim, tywońskim  cmentarzu kilka zapomnianych grobów dzieci i zorganizowaliśmy dla nich w tajemnicy świeczki.  Od tamtej pory co rok  Robert i ja niezależnie od siebie  zapalamy na zaniedbanym grobie dziecka znicz, gdziekolwiek byśmy nie byli. To światło dla tych zapomnianych małych ludzi, ale i dla wszystkich, którym nie dane się było urodzić, i tych dzieci, które nigdy nawet nie zaistniały nigdzie indziej niż w marzeniach. Zawsze potem dzwonimy do siebie i od razu pada pytanie "Zapaliaś? ""Zaswieciłeś?"

W tym roku zapalę świeczkę także dla Chustki
Jej zapiski są Świadectwem ( trudno mi to bylo napisać z małej litery, więc pomimo patetyzmu muszę z dużej i już) na to, że ludzkość nie jest do bani , że na razie siła wyższa nie powinna owinąć naszej kuli folią i nas gremialnie zlikwidować w celu ulepszenia Wszechświata. Jeszcze potrafimy być przepiękni.

Bardzo polecam spróbować przeczytać dziennik Joanny, zwykłej dziewczyny z małego miasta pod Warszawą, pomimo wiedzy, jak dziennik się kończy. Ważne - czytać chronologicznie, czyli od pierwszego posta  do ostatniego.

Jutrzejszy dzień Roch będzie  pamiętał przez całe życie.
 A więc musi być pięknie:)

czwartek, 25 października 2012

Gniazdo terrorystów


Dla szukających wzmianki o domu z bali od razu napiszę, że tym razem nic o domu nie będzie. Budowa na jakiś czas stanęła.



Za to nasunął mi się inny , ciekawy temat. A mianowicie terroryzm. Skąd, ktoś zapyta? A z obserwacji, i to wcale niedalekich. Mianowicie oprócz terroryzmu natury wojskowej, terroryzmu z bezsilności mamy na świecie inne jego rodzaje.
Terroryzm domowy, czyli katowanie rodziny nie odzywaniem się na przykład. Czyli obrażam się. Siedzę, milczę, sprawiam wrażenie, że robię łaskę, w ogóle będąc. Jestem jak typ, który z premedytacją puszcza ciche bąki, zatruwając wszystkim wokoło powietrze. Ostatnio zapytałam takiego, dlaczego po prostu nie pogada z żoną. Odpowiedź : "jak sama nie wie, to co jej będę mówił". czysta forma antylogiki :)
Najdziwniejsze jest to, że to się udaje. Że latami , będac konsekwentnym, taki pierdziel jeden z drugim wygrywa. Oprócz poczucia robienia komuś krzywdy, czego bardzo nie chcę, to bym się bała. Nie jestem na tyle pewna siebie, żeby być sobie bezkarnie takim bufonem. Bała bym się, że zostanę sama. Wszystko, co robimy, prędzej czy później wraca, czasem zwielokrotnione. Bała bym się zmarnowanego i komuś, i sobie życia.
Siłą bufonów jest jednak brak zdolności do autorefleksji. Bufon jedzie jak czołg, a jego okno na świat to peryskop ;)
Terroryzm ekonomiczny. Wytworzenie takiej sieci zależności ekonomicznej, że zawsze jedna strona, żeby przeżyć, musi ustępować, co paradoksalnie tylko pogarsza jej sytuację. Np. teraz światem rządzą Chiny. Wystarczy wejść do pierwszego bylejakiego  supermarketu. Gdyby wyjąć z niego chińskie towary, było by to samo, co gdyby wyjąć z ust dresiarza słowo "kurwa" , czyli zostało by prawie nic. Dlatego pomimo, że Chiny są krajem pełnym okrucieństwa , sa zaborcami, a wszak zaborców nienawidzimy od dziecka, uczeni dziejami naszego narodu, jesteśmy mili. Boimy się embarga, odmowy, od której zależy nasze życie. I pakujemy sie w to dalej, pomimo lichości ich produktów i wyzysku, jakim sa okupione.

Brzydzę się terroryzmem. Nie widzę innego sposobu na terroryzm, jak rozwód z bufonem, po wręczeniu trzech żółtych kartek ostrzegawczych,  rozwiązanie współpracy, po serii uwag skierowanych do wykonawcy zamówionego towaru, czyli po prostu odzyskanie poczucia własnej wartości. Życie jest jedno, to tylko te kilkadziesiąt lat, szkoda go marnować na złych ludzi, prawda?
 Wobec tego sięgnęłam po najprostrzy sposób.


BOMBĘ

I ostrzegam, że




wychowuję super speca, bo wiadomo, że jeśli ktoś ma być w czymś najlepszy, musi się uczyć tego od dziecka.



Terrostą może być każdy. Żona, mąż, dziecko, matka, ojciec, siostra, brat... wszyscy, z kim jesteśmy powiązani emocjonalnie lub ekonomicznie.  Terrorysta może działać tylko wtedy, kiedy jest kimś ważnym dla nas, a jego odmowa czy brak współpracy może doprowadzić nas do tego, że rozbijemy się o ścianę. I on o tym wie i to jest źródło jego siły.
Piszę o tym wszystkim, bo ostatnio tego doświadczyłam. Znalazłam się w kręgu oddziaływania terrorysty, a nawet dwóch, jeden to terrorysta domowy, częściej spotykany w przyrodzie, drugi - ekonomiczny, społeczny szkodnik, żerujący na naiwnych uczciwcach jak pchła na psie.
 Po początkowym poczuciu bezsilności , dającej terroryście poczucie władzy nade mną (taki prosty, skuteczny  mechanizm) dotarło do mnie, że jestem frajerką. Że nie wiadomo kiedy zostałam zmanipulowana. Że jak to się stało!?
Jaki wyraz wyrywa nam się, kiedy spadający młotek dotrze do naszej stopy? Z całą bezwzględnością?

O k....

No właśnie.
Otrzepałam się jak mokry pies, wyprostowałam na całą wysokość i postanowiłam się nie dać. Jednemu z dwóch "moich" terrorystów zaczęła lekko podskakiwać noga, kiedy rozmawialiśmy sobie przy kawce. A dlaczego? Bo mówiłam, że  jestem szczęśliwa. Terrorystę wprowadziło  to w dyskomfort, wszak szczęście to siła. Przeczytałam kiedyś zdanie, że " Jeśli chcesz dokuczyć komuś, kto cię nie lubi, bądź szcześliwa". 
Jestem. 
Wy też się nie dawajcie. Terrorysta to dno, po co tam z nim biernie siedzieć w bańce smrodliwego powietrza,  czując się  wykorzystywanym?
Albo po latach bycia z bufonem obudzić się z ręką w nocniku? Z obawą, że na wszystko za późno?
Ha?
Nie jest nigdy za późno. Nie ma takiej ściany, której nie da rady rozwalić.

Ostatni głęboki oddech smrodliwym powietrzem i do do góry!




Koniec powarkiwania. Dwa przepisy na prawdziwki.



1.Przekrawamy kapelusz na plastry, ok.3 cm. grubości, nóżkę na pół, panierujemy jak kotleta schabowego w jajku i bułce tartej, smażymy, jemy z pieczywem. Szczególnie ciemne, na zakwasie do tego pasuje.

2. Kroimy prawdziwki na kawałki. Nie na plastry, ale kawałki, wielkości ćwierci pudełka zapałek, wrzucamy na sporą ilość masła (masło musi być masłem, żadnym miksem), smażymy kilka minut, aż grzyby przestaną być surowe. Można to sprawdzić, kosztując jeden kawałek. Prawdziwek nie będzie nigdy miękki, ale wyczujemy, czy jeszcze jest surowy, czy już nie. Solimy, lekko pieprzymy i polewamy tym spaghetti.
Posypujemy ulubionym żółtym serem albo mozzarellą.

Darzbór!



Lubicie mgłę? Ja uwielbiam. Pięknie pachnie, nawilża zdrowo człowieka jak małosolna tężnia,


 odmienia krajobraz. Ostatnio za Baleną pojawiła się pierwsza prawdziwa, jesienna mgła.


Pobiegliśmy sobie w niej zniknąć.


Poniżej ją widać, jak dym. I widać Chłopca i jego Psa. Chłopiec ma ostatnio problem , mianowicie, czy jest przystojny. Mówię mu, że jest, bo jest superprzystojniakiem, prawda?
:)
Chłopiec czeka na rehabilitację w "czekalni", a jego statki w misce utykają "na bieliźnie". "Oj, utkniesz ty mój przystojniaku kiedyś na bieliźnie, utkniesz, z jakąś wstydliwą dzieweczką.." wzdycha w imieniu Syna Matka." Chociaż to już chyba nie te czasy", myśli...


Dajemy nura w mgłę. Do widzenia!








środa, 3 października 2012

Dziś nasz dom w telewizji!

Dziś Balenka wystąpi w telewizji. Jeśli ktoś chętny, to może obejrzeć "Na dobre i na złe", pewien pan będzie się oświadczał na naszej budowie. Serial zaczyna sie o 20.40 na dwójce.
Tremę  mam, choć dom zaistnieje na ekranie pewnie z 10 sekund. To surrealistyczne, że zobaczy go spora czść rodaków. Że zaglądając rodakom w błękitne od telewizorów okna zobacze tam swój dom. Hipotetycznie;)
Miłego oglądania!




poniedziałek, 1 października 2012

Dach


Mamy dach. W związku z deszczem się cieszę.  Z dachu, rzecz jasna, choć deszczu też trochę się przyda, w grzybach się rozsmakowałam. Bierze się grzyba, panieruje w jajku i bułce tartej i smaży  jak schabowego. Pyszne, choć starsze pokolenie uważa , że potencjalnie prawie śmiertelne, bo grzyb cięzkostrawny i długo musi być obrabiany ogniem. A nieprawda. Widziałam jak w dobrej restauracji kucharz wrzucił na masło pocięte na grube kawałki kapelusze  prawdziwków, podrzucal to kilka minut i wylał z masłem na makaron wstążki. Spróbowałam i bardzo dobre, choć prostota grzybowego kapelusza w panierce, z ciemnym chlebem ma w sobie coś czarownego. Taki Daszbór!
Ale o dachu miało być, nie o kapeluszach.

Kiedy mnie tu nie było w domu pojawił się dach, balkon, rama w oknie salonu potrzebna do umocowania w niej szyb zespolonych.







Zainstalowano także tzw. talerze, dzięki którym będzie można regulować wysokość pionowych elementów z bala. Drewno kurczy się po średnicy bala, wzdłuż praktycznie wcale, więc kolumna, nie kurcząc się ze ścianami  spowodowała by po pewnym czasie tzw.odwrotny spadek na balkonie, czyli woda nie spływała by z balkonu poza obrys domu, lecz odwrotnie. Zaistalowanie na sztywno pionowych bali grozi  odkszałceniem konstrukcji budynku. Dzięki śrubom , które dokręca się co kilka miesięcy kolumnę się obniża i konstrukcja jest zachowana.


Z zewnątrz to tyle, jeśli chodzi o zmiany. Za to codziennie dom zmienia się w środku. Najpierw , dla ułatwienia odczytania poniższych zdjęć wrzucę plan domu. Plan narysowałam dla nas, żeby jakos opanować ten żywioł;)  Zaznaczyłam  na pomarańczowo kaloryfery i piec CO, na niebiesko zlewy, na brązowo szafy i garderoby.




Rzut domu z bala.
 Najwięcej problemów przysporzyła nam ściana łazienki, która zaburza oś sieni. Żeby nie była za ciężka optycznie, zaprojektowaliśmy na górze podłużne okno, w przyszłości oszklone mleczna szybą. Nad drzwiami do sypialni Rocha także będzie mleczna szyba, w ramach doświetlenia korytarza.
Widok z salonu na sień.



Widok z salonu na korytarz do części sypialnej.


I  widok z sieni na salon.


Łazienka, instalacja hydrauliczna, jeszcze przed budową ścian działowych.


Ze ścianami.



A teraz zapraszam do salonu.



Powyżej widok na jadalnię i kuchnię, poniżej na ciesiołkę pana Krzysztofa. Naciąć tak twardą sosnę, żeby ściana idealnie w nią wchodziła, mając do dyspozycji kilka centymetrów bala, samą jego końcówkę - na prawdę szacunek i podziękowania za taki kunszt.



A teraz wędrujemy na górę.



Balkon, moje ulubione miejsce.





I poddasze. Tu przed ścianami działowymi.



A tu po.  


W międzyczasie przyjechali panowie kopać studnię. Rozłożyli sprzęt do kopania ręcznego, który pewnie nie różnił się od tego sprzed 300 lat. Za Potopu robiono to tak samo, więc warto zapoznać się z żywą tradycją;)  Zbudowali rusztowanie, w świdrze umieścili poprzeczkę ze stalowej rury i dwóch grubszych siedziało, dwóch chudszych kręciło . I tak trzy dni. Byli bardzo sympatyczni więc spędziłam z nimi trochę czasu.


Na pytanie, czy nie było by im wygodniej, gdyby podłożyli sobie na rurę, na której siedzieli te trzy dni jakieś poduszki, opowiedzieli  "Proszę pani, my mamy na dupach to, co inni na piętach!".
Nie dali jednak rady, bo natrafili na 11 metrów gliny. Zawołali kolegów z samochodem jakieś 200 lat młodszym od ich rury i sprzęt ten podołał problemowi w trzy godziny. Docelowo studnia ma 23 metry, piłam naszą wodę nieprzegotowaną i jest smaczna, co nie znaczy, że nie oddamy jej do przebadania.

Radzieckie auto wzbudziło ogólny podziw.



Jednak mianowany przez siebie samego Kierownik Inżynier i tak miał zastrzeżenia.




Trudno wchodzić w konflikt z kimś, kto z winchesterem i swoim owczarkiem pilnuje z góry  terenu, podrzucając raz na jakiś czas owczarkowi grudę ziemi, która owczarek, zafiksowany na aportowaniu,  odruchowo łapie w pysk i z obrzydzeniem wypluwa. Ach, jakie to zabawne, "Mamo, patrz, Folga zjada ziemię, i gdzie my będziemy mieszkać, jak zje całą ziemię, cha cha!".
Na zdjęciu moment tuż przed kłapnięciem grudy, która jest czarną kropka nad głową Rocha.



Wyniesiemy się teraz  z okolic Baleny. Byliśmy obejrzeć rzeźbę Pawła Althamera. Robi wrażenie, polecam iść z dzieckiem, młode mają fajne przeskalowanie. Rocha olśniło. Obiekt znajduje się na Ul. Mińskiej 25, w kompleksie galerii i knajpek na terenie dawnej fabryki.


Zjedliśmy także podwieczorek złożony z takich skarbów.


pływając łódką po Morskim Oku, oczywiście tym wawerskim, nie tatrzańskim.
Chciało by się tatrzańskiego...
Wioślarzowi Ojciec podawał paliwo ciacho wprost do ust. Logiczne, prawda?


Kiedy Mariusz popłynął sam, chór chmur w postaci piwkujących na ławce seniorów perorował  "Gdybym JA miał taką łodkę, to bym..." Ach, co oni by nie!
;)


Kończę. Jest trzecia w nocy. Senność...







Serdecznie witam nowych obserwatorów!

środa, 22 sierpnia 2012

Lato i nic o domu.


Nic tu nie będzie o domu. Następnym razem. Niespodzianka.

Te wakacje nie są wakacjami mojego życia, choć niby nie ma się do czego przyczepić. Pewnie kiedyś, z perspektywy czasu będę się z siebie śmiać, że coś było nie tak  pewnego upalnego, spokojnego lata, spędzonego z Rodzicami, Dzieckiem, w zdrowiu, dobrobycie, śmiechu.
Nic nie poradzę, że czuję lęk i obawę , z nieuzasadnionej do końca  przyczyny. Na pewno brak gniazda jest tu powodem, wszak dla takiego gniazdownika jak ja, ( czyli osoby, której dorosłość przychodzi z trudem, w bojach, z siniakami na łbie ) brak posiadania gniazda może być powodem stresu.
Trochę denerwuje mnie Polska, która ciężko pracującym ludziom nie zapewnia godnego życia a starość można zilustrować wyciąganiem spracowanymi rękami drobnych monet z  cieniutkiego portfela. Mam wrażenie, że jest ciągle gorzej i gorzej, powolutku, po troszeczkę ale jednak. Gdzieś w głębi rodzi się więc  powolutku, po troszeczkę frustracja. Co będzie dalej?
No dobra, ponarzekałam sobie.  A teraz " Mam ręce dwie, obejmę się" i przeczekam, kombinując.
Jak większość Rodaków :)
Nadzieja, co? W niej siła. Nadzieję trzeba mieć.


Arbuzy są dobre. Pierogi z jagodami są dobre. Sucha, pachnąca trawa pod stopami jest dobra. Dźwięk cykad jest piękny. Powietrze jak woda w wannie też. Synek koloru czekolady też.
Przestań więc narzekać.
No.

wtorek, 26 czerwca 2012

Dom-fotorelacja









No to idziemy do Balenki.  Skręcamy z głównej drogi, jesteśmy na naszej, widać  dom. 


 

Odwracamy się jeszcze za siebie. Lato:)


Dom ma już częściowo odeskowany dach, od strony mniejszych, bocznych połaci.


 

Mariusz zrobił także obróbkę blacharską , która będzie chroniła wystający cokół i dzięki której woda nie będzie podciekała pod podwalinę. Blacha przed przymocowaniem do drewna wkrętami jest zabezpieczona silikonem. Na srebrne nity pójdzie grafitowa farba.





l




Pod blachę klejony jest właśnie styropian gr. 5 cm., który będzie obłożony siatką i wykończony tynkiem w kolorze grafitowym. I idziemy do środka. Pojawiła się ścianka spiżarni. Fajnie, bo spiżarnia będzie miała 4, 7 m.kw. Jak się ma daleko do sklepu , a lubi gotować - idealne.




Dalej łazienka,



hol,



a tu widok na hol i korytarz do części sypialnej z salonu, i na psa, i na dziecko tańczące w holu do Złotych Przebojów, na tle jadalni i kuchni...








Komin w salonie, ścianka granicząca z pokojem Mariusza,


pokój Mariusza,


pokój Rocha, 

 

nasza sypialnia,


i pracownia granicząca ze spiżarnią.

 

Jak widać są i tacy, co lubią swój tłuszczyk :) Tu Roch siedzi w oknie salonu.


Po oddelegowaniu Kolegi do Babci można było wejść na górę. 


 

Pojawiają się ścianki kolankowe i podbitka, na razie niby techniczna, ale mi się taka podoba i chyba zostanie.


 

 

Ciesiołka, co?

 

Na bieżąco zakładana  jest instalacja elektryczna, na tym zdjęciu akurat nad drzwiami z kuchni i pracowni na przyszły taras.


Inwestor na balkonie. Uśmiech stąd, że kochana Żona prosiła " Jeszcze kroczek do tyłu, jeden,  malutki!". 


 

A z mojej antresoli będę sobie patrzeć na staw. Tak tak, za tymi górami ziemi, jak się kto dobrze przyjrzy, widać staw. Cudnie teraz kwitną nenufary.

 

 

Lubię te nasze klocuszki. 

c


I to tyle, jeśli chodzi o dom. Jakoś ostatnio nie mam weny do pisania, nic to, minie.
Aaa, zakupiłam na all zestaw podtynkowy do wanny.  Na zdjęciu nie ma uchwytu do prysznica, który jest w zestawie, bo mi nie pasował do kompozycji. Upolowałam to za 200 zł. z przesyłką, jest włoskie, firmowe i kosztuje normalnie ponad tysiąc złotych. Ma malutkie ryski, chyba było na ekspozycji, ale przyszło w oryginalnym pudełku i nie ma śladów montażu. Takie ryski to się zrobią i podczas montażu, więc  cieszę się bardzo z tego łupu, bo dobrej jakości baterie to spory koszt. I od tamtej pory zaczęłam zaglądać na allegro, choć wcześniej rzadko to robiłam. Ile okazji zmarnowałam, ech...


A zwierzątka, na przykład?  Kozy Baśki? 

c

Koty? 


Węże? 


 

Żaby?


Żuki, czy co to nie jest? 
Dobrze, spokojnie, najedzone, nagrzane Słońcem, wygłaskane przez Rocha... 





A na koniec zdjęcie a'la  Canaletto,  zrobione w momencie pierwszego gola strzelonego przez Polaków na Euro 2012. Huk tysięcy ludzkich głosów, niosący się po Wiśle był czymś nie do opisania.

 

I jeszcze jedno, na którym widać z prawej strony platformę dla operatora kamery - to ta  żółta , łamana kreseczka. Mnie tam sobie wyobrazić nie umiem,  choć widok musieli mieć świetny. 




 Pozdrawiam serdecznie i witam nowych obserwatorów:)