środa, 27 listopada 2013

A to bylo tak...


Natrafiłam ostatnio w necie na film o takim samym pechowcu jak Roch. Oglądając film zdziwiłam się sama sobą. Bo prawdę mówiąc patrzyłam na film i zatkało mnie i unieruchomiło. Ponad 6 lat, jakie upłynęło od tamtego czasu stępiło traumę ale na pewno daleko mi do patrzenia na identyczne, jak nasze pierwsze chwile ze stoickim spokojem. Warto film obejrzeć, człowiek się musi pochylić nad siłą życia.







A teraz? Lolo z dzidzi staje się chłopcem. Ma przemyślenia, używa porównań w dyskusji, jest Mistrzem Argumentu.
Ostatnio:
 Będąc z rodziną w mieście pokłóciliśmy się, jak to czasem bywa. Wsiedliśmy do samochodu, trzasnęliśmy drzwiami, jedziemy. Cisza. Przysłowiowa siekiera wisi w powietrzu. Lolo postanowił przełamać tę ciszę.

-Mama, wiesz, że potrafię ci czytać w myślach?
-Tak? A co pomyślałam?
-Pomyślałaś teraz "Ja pierdolę !!!".
A ja odruchowo, zupełnie niepedagogicznie.
-O cholera, na prawdę tak pomyślałam.

Lolo dumny.


Miłego dnia!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

O rysiach



Rozmowa z Rochem o rysiach. Tłumaczę, że jako nieliczne koty nie mają długich ogonów. Na to synu zaczął swoje sześciolatkowe durnowate przyśpiewki "Ogon srogon dupa kupa!". Zapytałam go, czy  takich słów używał u Dziadków. Odpowiedział gładziutko "Nie rozmawiałem z dziadkami o rysiach..."
I zerknięcie spod grzywki błękitnym oczkiem.

Cieszę się , że wróciłeś, Mały! Mam dla Ciebie piosenkę.

Pan Armstrong śpiewa między innymi o tym, że patrzy na dzieci  i wie, że nauczą się więcej, niż on kiedykolwiek będzie  wiedział. I coś w tym jest.






Buziaczki!
Tak się teraz młodzież ze sobą żegna. Trzeba za nimi podążać, jak się jest rodzicem :)


poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Kim jesteście?

Zastanawiam się czasem, kim jesteście?
Z wielkim zdziwieniem obserwuję, że miesięcznie ktoś zagląda tu ponad 1000 razy. A przecież nie piszę o niczym konkretnym. Takie pitu-pitu, najczęściej, tak tak, z myślą o sobie, żeby usystematyzować zdjęcia, chwile o których tak łatwo zapomnieć a które budują codzienność. I żeby nie powtarzać jednaj historii 10 razy znajomym, tylko odesłać do bloga. Z wielkim rozrzewnieniem raz na pół roku wracam do pierwszych wpisów, do malutkiego Lolo, do starego domu, do siebie nie wiedzącej, co jej przyniesie Los. Do wiary w udaną budowę Baleny , w nowe życie.
W tej chwili jestem na ogromnym zakręcie i wiecie co? Za parę lat chciałabym wracać do bloga szczęśliwa. Z ulgą przypominać sobie "te czasy", odchodząc od komputera czy co tam wtedy się będzie używać do  DOBREGO życia.
Kasiu, tego Ci życzę.

Pamiętam jak po raz pierwszy weszłam w statystyki i zdziwiłam się liczbą wejść tutaj. Wiem, że wobec innych blogów jest niewielka, ale dla mnie i tak to zadziwiające. I kraje, z których ktoś zagląda - USA, Anglia, Korea Południowa, pozdrawiam także Filipiny!
Nie czujcie się wywołani do tablicy. Ja zostawiam po sobie bardzo mało komentarzy i absolutnie ich tu nie wymagam, choć oczywiście zawsze mi bardzo miło, kiedy ktoś coś napisze.
 Zdaję sobie sprawę, że pisząc raz na zawsze i nieodwracalnie puszczam te teksty w świat, cały wielki świat.
Ale jakoś, pomimo wszystko tego świata się nie boję.
Lubię ludzi. Lubię Was :)
I dlatego na  koniec prezent - nasze rzeźnicze praktyki. Przygotowywanie (jest taki wyraz?!) morświniny na zimę.




Dobra morświnina nie jest zła!
Darzbór!  Czy tam darmórz! 
Czy tam co tam innego...



czwartek, 8 sierpnia 2013

Lato, Beskid Niski


Nie chce mi się pisać o prawnikach, oszustach, kłopotach. Wybaczcie.
Dziś, w czwartek zrobiłam sobie niedzielę, upał mnie załatwił. I to nic, że jutro poniedziałek, a  w niedzielę środa, trudno. Pracy mamy tyle, że nie możemy sobie pozwolić na dwie niedziele w tygodniu. Wygraliśmy przetarg na 9 rzeźb morświnów i jednego delfina dla Muzeum na Helu. Duże, prestiżowe zamówienie i zabójczy termin. Ale na razie dajemy radę, choć nie mamy lata tego roku. Zrobimy sobie wakacje jesienią.
Balena pełna jest morświnów na różnym etapie wykończenia.



W międzyczasie udało mi się siedzieć w czołgu T-55A. Po 30 latach, od czasu pierwszego obejrzenia "Czterech pancernych i psa" spełniło się moje dziecięce marzenie.  To co prawda nie ten model, nie Rudy, ale i tak wrażenie spore. Imponujący pojazd.


 

Ponieważ Roch, czyli Lolo nie pomaga w intensywnej pracy został odesłany na wakacje do Dziadków do Rzeszowa. Szczęśliwy jak norka, z mnóstwem kumpli z blokowego podwórka nie ma czasu z nami gadać. Poproszony przeze mnie do telefonu mówi mojemu Tacie "Nie, dziękuje bardzo " i leci.
Zanim wyjechał raz chciał się trochę nad sobą poużalać, popieścić i udawał, że boli go brzuch. Nie dałam się nabrać, zajęta czymś w domu to domalował sobie ospę.


Obsesyjnie fotografował sobie oko,  chcąc uzyskać efekt "Mamo, takie oko jak ma Jezus cierpiący na krzyżu, co?"


Moja Mama na 3 dni musiała wyjechać, więc pojechałam do Rzeszowa i udało się pobyć z Rochem 5 dni w Beskidzie. Ponieważ mieszkałam w ośrodku wczasowym, gdzie mieliśmy 3 posiłki i nic nas nie obchodziło nie musieliśmy nic. Polecam. Zrezygnowałam z Łokcia, mieszkanie tam z Lolem bez samochodu albo choćby  roweru to byłaby jednak mordęga. Roch co dzień miał hipoterapię, karmił mlekiem z butelki małą sarenkę i z zachwytem obserwował 100 ministrantów, mieszkających razem z nami w jednym budynku . Dużo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że Roch się nie ożeni, bo wstydzi się kobiet i postanowił być samotny jak Fryderyk Szopen. Oraz takie inne pogaduchy :


-Mama, wiesz kim ja jestem?
 
-Tak?
-Demolką smutku.
-Kim?!
-Demolką smutku. Demoluję ludziom smutek, jak ich rozśmieszam.

-Mama, a co to są w gruncie rzeczy?

-Mama, radość jest prosta, prawda?



Tęsknię, synek. 


Wcześniej pojechałam do Krempnej sama , zaledwie na 3 dni, ale zobaczcie, co w ciągu trzech dni może się tam wydarzyć.

Tuż po wyjściu z autobusu, wrzuceniu  plecaka do przyczepy można, jeszcze w miejskim rynsztunku, z makijażem i w eleganckiej bluzce


 


  iść na ulubioną ambonę  

 




i siedząc cicho czekać na sarny. Przyszły, ale było już za ciemno dla mojego nędznego aparatu..
Na drugi dzień można jednym z najpiękniejszych chodników w Polsce wystartować 


i iść, żeby sprawdzić, co jest za zakrętem, pierwszym, potem kolejnym i kolejnym.


W końcu siedząc na kamieniach pośrodku niczego można natknąć się na takiego malutkiego potwora

 

który okazuje się suchy i pusty jak wydmuszka. Jest  opakowaniem po larwie ważki, a przeobrażanie, czyli wylinka  wygląda tak .
Potem wieczorem można dojść na miejsce, gdzie się umówiło na mycie koni , konkretnie szamponem Bambino. Koń pachnący szamponem Bambino jest bardzo rzadkim zjawiskiem.


A na następny dzień można, idąc sobie na Żydowskie zostać zabranym zupełnie przypadkiem przez życzliwego pana tubylca na stopa do Ciechani. I to nie byle czym, bo wielkim , nowoczesnym quadem. Pan co prawda nie był zbyt trzeźwy, czego domyśliłam się, jak już jechałam, ale bardzo ostrożny. Domyśliłam się tylko po zapachu...
I wjechałam do Ciechani bez koniecznej przepustki (Ciechania* jest ścisłym rezerwatem i żeby na Ciechanię wejść trzeba mieć pozwolenie z Parku Narodowego). Pan coś wiózł kolegom koszącym łąki ciechańskie i po prostu miałam szczęście. 

 



Trzy dni. Takich Wam życzę.  
I serdecznie pozdrawiam. 


PS. I schudłam 10 kg. I jeżdżę konno. Tadam. 

*Poprawione z "Ciechań", dzięki Radek.







niedziela, 5 maja 2013

Z góry na Ziemię


Znacie taką górską piosenkę? O tym, że gdy nie zostanie po mnie nic? Oprócz błękitnych fotografii?
Pewnie większość tak.
Miałam szczęście w sławetny długi weekend popatrzeć sobie z góry pomimo, że jak na razie jeszcze jestem i żyję :)
Oczywiście mowa o Łokciu. Byłam tam sama 3 dni i znów, jak zwykle dostałam energii na 3 miesiące.

Na dodatek tym razem dostał mi się bonus i mogłam pogapić się z góry z zupełnie innej perspektywy. Nie tylko takiej - tu widok z przyczepy o wschodzie Słońca.



 Takiej nowej perspektywy:


 Najpierw jechałam na lonży



Potem już sama


 Zdjęcia znad końskiego łba są z drugiego dnia, pierwszego myślałam tylko o tym, CO JA TU ROBIĘ??!! NA CZYM JA SIEDZĘ??!!!NIE CHCĘ SPAŚĆ!!!
A potem było lepiej i lepiej.





Konioju ma na imię Likier i jest rzeczywiście taki słodki. A ja się głupia tyle lat bałam...
Pozdrowienia ! 
Patataj!


Dopisane: właśnie byłam w stadninie niedaleko Baleny. Jak tylko dostanę wypłatę, zapisuję się na lekcje. Kiedy rozmawiałam z dziewczynami uczył się właśnie jeździć pan ok. 50, więc i ze mną będzie dobrze. Albo teraz, albo nigdy, bo jak nie teraz to znów stracę 30 lat. 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Poniedziałek


Czy wyraz "poniedziałek" pochodzi od zbitki słów " po niedziałku"? Czy nasza niedziela była kiedyś niedziałkiem?

Pytanie w stylu rochowym. Mnóstwo ich ostatnio. I dobrze.

A my postanowiliśmy coś ważnego. Mianowicie ponieważ moje poczucie sprawiedliwości jest jak głodny kot, a kto ma kota to wie, co z człowiekiem może zrobić kot głodny ( z przewróceniem włącznie), postanowiłam poszukać w związku z naszą przygodą z "firmą" porady prawnej. Znajomi polecili nam dosyć bezkompromisowego pana prawnika. Skontaktowałam się z nim w piątek,  właśnie poszły skany papierów.

Firma stosuje w tej chwili metodę "na strusia". Nie odpowiada na żadną, absolutnie żadną próbę kontaktu. Z naszej perspektywy wygląda to mniej więcej tak:




I irytuje mnie to równie mocno, jak cała ich działalność. Świadczy o traktowaniu nas bez krzty przyzwoitości. No to w takim razie, w związku z finansową wolnością (wszak domu nie kończymy ), postanowiliśmy nie czuć się jak osoby niegodne jakiejkolwiek przyzwoitości. 
A więc się jeszcze prawdopodobnie spotkamy, panno Zuzanno!
Jednak!
Pa!
Całuski!

wtorek, 9 kwietnia 2013

Jak mieszkamy



A tak oto.




W nocy, jeszcze przed zaślepieniem trójkątnego okna płytami osb. Trójkątne okno miała zrobić firma. O, widzę w linku nową opinię. I jakoś się jej nie dziwię...
Kiedyś tak właśnie to będzie wyglądało. 

 


 Zapraszam do środka.
Drzwi, które także miała wstawić firma i za które zapłacono. W lipcu 2012. Te na zdjęciu to drzwi kuchenne z naszego poprzedniego domu. W oknie łazienki, od lewej,  widać skarby przyjaciół.


 Wchodzimy do holu i mamy na ogół widok na przestrzał, czyli w osi jest okno salonu. Teraz mamy widok na przyszłą  skałę Monte Cassino, robioną na zamówienie bydgoskiego Muzeum Wojsk Lądowych.





Pani rzeźba nie jest zachwycona, "Ło Jezu Jezu, coście mi zrobili!".



  To z dziś, skała nabiera kształtów.



Kiedy salon nie jest pracownią, wygląda i służy tak.



Jeśli chodzi o resztę domu, to się nie zapuszczam. Po co. Poglądowo, tylko dla Was pokój Męża



I np. łazienka z oknami, przed zostaniem magazynem na skarby Przyjaciół.


Do mieszkania nr 1 skręca się w prawo. Ze względu na zagęszczenie zwierząt żrących  co się da, powinna wisieć taka tabliczka.



 Tabliczki nie ma, jest za to piesek preriowy. Ocenia wchodzących.



Część przedpokojowa.

 

Część łazienkowo - kuchenna. Za ścianą z wanno-zlewem jest WC.
 

Część salonowo-jadalniana.


 

Tzw. sarmackie, czyli łóżko, o które wszyscy walczą. Ukochane.


 

Wanno-zlew.


 

Aneks kuchenny w miejscu kotłowni. Siatkowe drzwi prowadzą do garderoby ( w miejscu spiżarni)  z materacem, albo materaca z garderobą, jak kto woli. Siatka bo jeden z kotów sikał nam na spanko. 

Zasypiając można patrzeć w czeluście rękawów...


 


 

 

W Balenie równie ważne jest to, co poza nią.


 

Wieczorem







 Jak widać wszystko jest prowizoryczne. Na ścianach nie ma nawet regipsów (znów wina firmy) , nie ma wylewek (firma) , taki dom tymczasowy, parafrazując określenie związane z adopcją zwierząt.
O właśnie, zwierzęta. One, po pierwszym stresie są już u siebie. Ważna jest micha,

 

miękki materac pod stołem


 I łagodne dłonie. 

Miron lubi fotele oddane w leasing przez Przyjaciół.


Ale czasem  robi niesłychane susy...




Dyzio, czyli Dyzma . Niech Was nie zwiedzie ten misiowaty wygląd. Zwróćcie uwagę na demaskujący go ząb. Jest największym drapieżnikiem spośród naszych kotów.




 Znaleźliśmy coś na bagnach. Odmarzło i wylazło. Lubi kocie żarcie i sofy.




                                                      Kotów nie lubi i się stroszy.


Taki prima aprilis spóźniony. To aksolotl w wersji makro, zrobiony na potrzeby filmu.

Jakoś nie mam ochoty na upiększanie mieszkania nr 1. Ani domu, ani ogrodu. Lubię je, jednak tymczasowość mi wiele przesłania.  Wystrój  świąteczny mieliśmy skromny. Baranek Leń, zrobiony przez Rocha w przedszkolu


                                                                 Baranek Tumanek.



 I Wściekły Kurczak. Oto cały dekor.





 Karmnik też nędzny, ale ptaki tej zimy dostały w kość i lepszy taki, niż żaden.






 Śmieszy mnie tylko nasz w kontekście zrobionego przeze mnie na zamówienie. Szewc bez butów jednak



                                             



                                                Tęsknicie już za latem? Bo ja tak. Za czymś takim.







Chciałam oznajmić dumna jak paw, że właśnie Mąż przyniósł pierwsze listy z NASZEJ WŁASNEJ SKRZYNKI.
No i mniej dumna, że był pan Pośrednik od nieruchomości, wycenił Balenę i wkrótce będzie ogłoszona do sprzedaży, po ustaleniu podziału geodezyjnego, który jest w toku. Czyli decyzja zapadła. Trochę żal, bo taki dom już nam się chyba nie uda. Jest nieco niezwykły, jest spełnieniem naszych marzeń .
 Ale powoli przyzwyczajamy się do nowej sytuacji i zaczyna nam się podobać.
 W ramach nowego życia bez oszczędzania każdego grosza myślimy o wakacyjnej wyprawie do Bułgarii.
Jako dziecko byłam 3 razy i przygoda  niezapomniana. Ponieważ nadszedł czas, kiedy Roch zaczyna pamiętać na całe życie, nadszedł też czas budowania mu zaplecza na przyszłość w postaci prze-pięk-nych wspomnień.
A poza tym szkoda by było nie skorzystać z takiego potencjału- jesteśmy zdrowi, chcemy razem, możemy. Wbrew pozorom nie każdemu jest to dane.
Np. Bułgaria.
Lanosem...
:)

A oto do czego służy niebieska lina. I pies.





Wczoraj załatwiłam syna maszynką do golenia Męża. W warszawskich przedszkolach grasują wszy, jakby co będzie łatwiej tępić parchy.

Roch się mnie właśnie pyta, czy "jak zapadłam w ciążę to marzyłam o takim synku, jak on".
                                                                      
Tak, tak, tak!

  I jedziemy do Bułgarii, Mały!