piątek, 5 listopada 2010

Kupiliśmy sobie kawałek Łokcia

No i stało się. Kupiliśmy ten kawałek Beskidu. Na razie jestem w lekkim szoku, ale cieszę się niemożebnie. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek, nie dostaliśmy na przykład kredytu, ale Rodzina i Przyjaciele, pomimo pewnego zdystansowania się co do naszego zakupu wsparli, pożyczyli  nawet trochę pieniędzy  i Łokieć jest nasz. Niestety nie starczyło na razie na część bobrową, ale ona poczeka na nas, innej możliwości nie ma:)
Najpierw pojechałam sama, była mgła i deszcz, wróciłam lekko załamana, bo nie było widać NIC. Potem pojechałam z Siostrą i jej mężem i wtedy już z lekka nas zatkało, bo Beskid jest , no ,po prostu- niesamowicie, czarodziejsko piękny. Przepiękny. Nie ma w nim bieszczadzkiej czy tatrzańskiej cepeliady, na razie i jeszcze jest autentyczny. W każdą z dróg prowadzących wgłąb wielkiej łąki chcieliśmy wejść, nad każdym potokiem posiedzieć i bezmyślnie powrzucać kamienie, tak sobie porobić nic.
Ale odbiegłam od głównego wątku. Siostra z mężem od razu zarazili się syndromem ZTNZ, czyli Zostać Tu Na Zawsze, i przystępują na początku grudnia do przetargu dotyczącego działki w pobliżu. Pojechali, niestety już beze mnie, bo nie mogłam, do Krempnej z geologiem i tenże ocenił nasz Łokieć na nieosuwiskowy, co było dla mnie jednym z ostatnich stresów, po niedostaniu kredytu. Geolog ocenił pozytywnie, osuwisk niet i pozostał przedostatni i ostatni test-czy Mariuszowi i Rochowi się spodoba. I nadszedł taki dzień, że pojechaliśmy w końcu we trójkę, Mariusz chodził, chodził, milczał, w końcu powiedziałam, że coś się mało zachwyca. A on mi na to, że po prostu jest wzruszony. Że jest przepięknie. Ostatni test Łokcia wypadł nad wyraz pozytywnie, bo Roch wykrzyczał"Mamo, to jest góra lasu!!" i szalał, biegał, tarzał się, przedzierał przez las łokciowy.
Narwaliśmy tarniny na nalewkę, posłaliśmy całusa górom i pojechaliśmy kupić. Kupiliśmy i mamy:):):)
Roch robi zdjęcia. Lepiej.I całkiem nieźle.
To powyżej to zdjęcia z naszej działki i z cmentarza wojennego z I wojny. Na razie naszymi najbliższymi sąsiadami Kurt , Ian , Otto i inni, którzy zginęli tu 100 lat temu i śpią na Łokciu. Zaskakująco wiele osób szło do nich zapalić świeczkę, kiedy my buszowaliśmy po naszej działce, a potem zrobiliśmy piknik, wcinając mielone. Staruszek na motorowerze marki Romet, dziewczynka kilkunastoletnia, pani, wyglądająca na nauczycielkę na emeryturze.
I my zapaliliśmy im znicz, dobrze zaprzyjaźnić się z sąsiadami, choćby to były duchy.

3 komentarze:

  1. Ja wiedzialam, że to TAM :) Gratulujemy, życzymy wiele pieniążków co by Wasze pomysly i marzenia rychlo się zrealizowaly...niestety bez pieniądzów ani rusz.Cudownie tam u Was będzie...
    Zapraszamy na nasze wlości, mimo że się raz widzialyśmy (tzn. Ty mnie pamiętasz jak w pieluchach ganialam... hehehe)pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tam, tam. Choć kiedy to będzie... Zazdroszczę tego pieca, dachu nad głową, całej reszty składającej się na dom. Ale i sam Łokieć też cieszy. Dziękuję za zaproszenie, gdybyście po coś do Wawy musieli, służę schronieniem. Tutaj tez fajnie mamy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Warszawa kojarzy mi się z przepychem, biegiem, polączeniem starych kamienic z nowymi biurowcami i z "Warzsafka plonie"... Boję się naszej stolycy. Dziękujemy jednakowoż, wiem że macie domek przy lesie:) Może trza będzie kiedy, damy znać jakby co i już dziękujemy za pomoc :) Ziemia już Wasza- to najważniejsze. A macie dużo czasu żeby malymi kroczkami dzialać tam. Kurde, Krempna. Pagóreczki, zalew nieopodal i cerkiewek moc... Bombastycznie. Pozdrowienia dla Męża i Roszka

    OdpowiedzUsuń