poniedziałek, 10 stycznia 2011

Sylwester matkirzeźbiarki

Jestem po jednym z najpiękniejszych sylwestrów w życiu. Ale jak inaczej być miało, kiedy się z paczką na prawdę dobrych, starych,coraz starszych he he, sprawdzonych przyjaciół świętowało w Krempnej, paląc wielkie ognicho u nas na Łokciu? W końcu zeszliśmy "Pod jodłę", gdzie mieszkaliśmy, ale wszyscy, jak jeden mąż , sami z siebie i spod serca wyznali nam, że cudnie się czują na tej dziwnej górze, co wygląda na mapie jak łokieć , w rzeczywistości jak nos wystający z ziemi i na dodatek ma na czubku cmentarz otoczony kamiennym murem. Bajka.
A to wszystko opływa szumiąc , jak autostrada, rzeka. My , stworzenia miejskie takie właśnie porównanie ukuliśmy, sami się z siebie śmiejąc. Wstyd;)
Beskid zimą to jakiś cud natury.
Wszyscy puchniemy z dumy, bo jeździliśmy na nartach, wyciąg, duży stok, a my hej ho! A 6 osób na 8 pierwszy raz w życiu. I udało się, choć mój mąż ma na brzuchu okrągły ślad po wbitym kijku. Jak zobaczyłam moje przewracające się na wyciągu koleżanki poszłam na górę pieszo, w butach narciarskich, niosąc narty na ramieniu. Jak przedwojenny narciaż-zapaleniec. Szłam wzdłuż wyciągu i parę osób mnie zaczepiło, proponując a to, że mi narty na górę wezmą, a to kijki. Bo co mogli widzieć-czerwoną twarz, pot, ale i imponujące samozaparcie;) Ale dopóki nie zjechałam choćby 10 metrów ta diabelna maszyna była dla mnie czymś nie do przekroczenia. I m.in. zaczepił mnie pan, który okazał się być instruktorem. Ja sobie szłam, a on ze trzy razy mnie mijał na wyciągu, zawsze zagadując, więc zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. I kiedy stałam na samiutkiej górze, na nogach mając na prawdę cholernie śliskie i o wiele dłuższe od butów przedmioty , przytwierdzone na sztywno, a w rękach ostro zakończone piki, pan podjechał do mnie i pokazał mi kilka podstawowych rzeczy. I pojechałam w tą siną dal, a raczej w siny dół, pełen małych jak mrówki ludzi, a tym bardziej w moim spanikowanym umyśle PEŁEN DZIECI NA SANKACH!!! I okazało się , że dałam radę. Niestety, znudziło mi się po trzech razach, bo wole się włóczyć po chaszczach, jak to ujęła jedna znajoma, ale i tak jestem dumna.
A latem przyjaciele wybierają się do nas z dzieciakami, postawimy wiatę i namioty, dzieci będą miały raj na ziemi, łąka, góra, las i rzeka 5 minut od "domu". Ja też się nie mogę doczekać.
Zdjęcia niebawem. Zimowe oczywiście.
Do widzenia.

2 komentarze:

  1. Beskid zawsze zachwyca i powoduje, że czas i życie jest piękniejsze. A ja zapraszam Matkę Rzeźbiarkę do siebie na ogląd Grubej Mai :) Brzuch grubszy od brzucha męża :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Gruba Maju. Beskid okazał się być o wiele piękniejszy, niż wszyscy przypuszczaliśmy. Tylko za krótko było, o wiele za krótko.
    Jak już nam przestało we łbach szumieć miejskie tło, trzeba było wyjeżdżać.
    Pozdrawiam, Kaśka

    OdpowiedzUsuń