piątek, 14 stycznia 2011

Praca, praca.



Ostatnio miałam bardzo fajne zlecenie. Dla jednego ze stołecznych muzeów zrobiłam scenografię. Do pokazania było 40 obrazów tajwańskiego Mistrza pejzażu. Praca w państwowym rytmie to coś dla mnie przeprzyjemnego. Nikt się nie spieszy, żelazna godzina, nieprzekraczalna NIGDY to 16, kiedy idzie się do domu i nikogo nie obchodzi, że miejsce pracy może przez to mieć źle przygotowane wystawy i w efekcie mieć złą opinię i w efekcie upaść na przysłowiowy pysk. Nie chodzi tu o to, żeby ludzie zaiwaniali po godzinach za psie pieniądze, ale o tzw. organizację pracy, która u mnie, osoby pracującej często na czas jest podstawą. Budżetówka to budżetówka, państwo daje i dawać będzie. Jak przestanie się ponarzeka. Jest spokojnie, wycieczki na papieroska z paniami od pilnowania, poznaje się ploteczki i życiorysy. No i można poznać Mistrza Liao. Mistrz ani be, ani me w jakimkolwiek języku oprócz tajwańskiego. O przepraszam, mówił jedno po angielsku, a brzmiało" uuuuoiiiiikiiiiiii". I ktoś zgadnie, co to znaczy? Ja zgadłam.
Mistrz jest malutki, żółciutki, i cholernie precyzyjny. W oczekiwaniu na wernisaż nagle usiadł na siedzisku, przeze mnie zaprojektowanym, podparł dłońmi twarz i tak zamarł na 2 godziny. Czekał. Ci ze Wschodu mają w sobie jakąś wielką umiejętność przyczajenia się, bo po tych dwóch godzinach jak wystrzelił, tak stał się migającym pędzlami robocikiem do kaligrafowania znaków i malowania obrazów na oczach zachwyconej publiczności.
Kolejne zamówienie to tablica pamiątkowa dotycząca katastrofy smoleńskiej, którą chce ufundować i na sobie samej zawiesić jakaś warszawska podstawówka . A tak na marginesie. Czarny żart rzeźbiarski to pytanie, po śmierci sławnej osoby, "Ile można na tym zarobić?". W rankingach najwyżej jest Jan Paweł II, choć prosił przecież, żeby nie stawiać mu pomników.
Ale wracając do tablicy, wymyśliliśmy płytę z wyrzeźbionym na dole konturem centrum Warszawy, z ażurowymi okienkami, żeby od tyłu w tablicy mogły dzieciaki umieścić świeczki, a wtedy okienka się rozjaśnią. A nad budynkami napisy i nazwiska. Taka lekka, poetycka odpowiedź na ciężki temat. Bo chyba nie powinniśmy fundować dzieciakom kolejnego krzyża. I tak Warszawa ich pełna.
I kolejne zamówienie to 8 morświnów. Stado, bo ławica to się chyba mówi o rybach? Do oceanarium w Gdyni, a oni mają zostawić sobie jednego, a 7 rozdać po świecie. I tak moje morświny popłyną w siną dal;) Może i na Tajwan;)
No i ostatnie to rewitalizacja malutkiego skweru im. Korczaka tu u nas, na Marysinie. W tej chwili stoi tam na postumencie duża głowa z piaskowca, którą ktoś jakiś czas temu pomalował na orzech jasny. O Matkoż Mojaż Boskaż, jak to mówi jedna moja znajoma. Ale to, wbrew pozorom, częsty sposób konserwacji dzieł sztuki w Polsce, widziałam parę takich zabiegów konserwatorskich dotyczących kamiennych krzyży na starych cmentarzach.
No więc wymyśliłam, że tą głowę się zdejmie, odczyści i zakopie w wielkiej piaskownicy, żeby sama twarzoczaszka, że się tak chirurgicznie wyrażę, wystawała. Że niby Dobrego Doktora dzieciaki na żarty zakopały, jak na plaży. Dobre?


To taki mój dowcip. W niedzielę ma do nas przyjść trzeci i czwarty członek zespołu, po mnie i Mariuszu licząc, i mamy gadać na ten temat. Dobrze było by dobrze wykorzystać pieniądze, jakie dostaniemy na ten cel. I wróciła moja stara idea, a mianowicie:
Kiedyś ogłoszono konkurs na pomnik Korczaka.Miał stanąć w parku pod Pałacem Kultury. I ja opracowałam swój projekt. Wymyśliłam, że w jałowym, jeśli chodzi o dziecięce przyjemności, centrum, nie ma placu zabaw, więc można by zrobić fajny w tym parku, gdzie miał stanąć pomnik, nazwać ten plac zabaw im. Janusza Korczaka i dodać tam małą rzeźbę czy samą tablicę informacyjną. Budżet takiego pomnika to ok. 200 tys. , więc coś fajnego mogło by dla dzieciaków powstać. Ale to nie było dramatyczne, patetyczne i walące widza prosto w serce, więc nie miało szans. Powstało coś takiego.

Osobiście widziałam, jak chciała do tego podejść babcia, z , na oko, pięcioletnim wnuczkiem, a to małe uczepiło się jej nogi i bało się. Korczak na pewno zmarszczył brwi tam gdzieś w niebie, że tak zbezczeszczono ogromne pieniądze. No i może pomyślał"A co ja miałem kiedykolwiek wspólnego z baobabem?"

Te zlecenia to tak jeszcze nie na 100%, wszystkie w fazie dyskusji, ale lubię to, lubię musieć myśleć:)

6 komentarzy:

  1. Tatorga musieć myśleć, że to gniot a nie Gaudi:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Katorga mieć świadomość, że to z naszych podatków te pomnikowe cuda:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Łomatko... sama bym się bała podejść.
    A co miało znaczyć to: "uuuuoiiiiikiiiiiii"?? mało inteligentna jestem...:))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, to było proste! Moje Kochanie ogląda wszystkie filmy z Jackie Chenem, a ja nie mam dokąd uciec ;)

    OdpowiedzUsuń