wtorek, 3 listopada 2009

Kilka dni.

Minęło. Sobota pod znakiem złodzieja. Najpierw wracając z rehabilitacji z Rochem widziałam trzech złodziei, którzy obrabiają nieświadomych, starszych ludzi. Anatomia złodziejstwa autobusowego to: Większość osób w autobusie wie, że to złodzieje, a oni wiedzą, że większość wie, ale żadna ze stron nie reaguje, ta pierwsza zdjęta jakimś atawistycznym strachem, ta druga dufna w swój zwierzęcy instynkt i siłę. Oraz baaardzo bezczelna. Złodziej autobusowy ma puchatą kurtkę, która maskuje delikatne ruchy, i otwarte kieszenie, gdzie błyskawicznie wkłada rękę z portfelem. I paskudną gębę, czerwoną od zimna i spuchniętą od wódy i złych myśli. Ależ ja ich nie cierpię.
Także w sobotę, podczas małej imprezki u nas w domu, kiedy my, sześć dorosłych osób , tańczyliśmy w dużym pokoju a psy spały w kuchni do przedpokoju wszedł sobie złodziej i zgarnął pierwszą, wiszącą na wierzchu kurtkę. Sąsiada Roberta. Na szczęście nie było w niej nic oprócz kluczy. Gdyby był jakiś dokument z adresem, sąsiedzi weszliby być może do pustego domu, gdzie na dodatek spał ich dziewięcioletni syn. Nawet wolę sobie nie wyobrażać, co by się mogło stać. I nawet sobie wole nie wyobrażać, że półtora metra od mojego śpiącego synka grasował jakiś zły człowiek w naszym własnym domu.
Ale szkoda na takich drani atramentu, kończę o nich.
Wczoraj byłam z Rochem u lekarza ortopedy. Nie jest najlepiej, dużo wad postawy i budowy przez MPD. Czeka nas rentgen, wiele żmudnych ćwiczeń. Niedługo zazynamy 6 tyg. turnusu z pobytem dziennym, czyli codzień bedziemy jeździć na ćwiczenia do centrum. Matko Boska Komunikacyjna, miej nas w swojej opiece!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz