poniedziałek, 23 listopada 2009

Choroba i takie tam.

Choroba dziecka to taki czyściec na ziemi. Nie mówię tu o naszej podstawowej chorobie, porażeniu, bo akurat Rocha to nie boli. Jest po prostu, walczymy z cholerą , tępimy chwasta. Mówię o chorobie, gdzie przykładasz rękę do czoła malutkiego na pół dłoni a ono takie gorące. Oczy synka nie są takie, jak zazwyczaj, no nie wiem, jak świeżo umyte okna, przejrzyste i czyste. Zamieniają się w oczy zmęczonego, starego człowieka. Mam nadzieję, że syn nawet w wieku 99 lat takich miał nie będzie. I to leżenie. Fikająca mikająca , permanentnie radosna non stop istota robi się powolna i stacjonarna. W tym momencie ulatuje gdzieś większość sił i koniec z wszelką radością. Pojawia się Wielki Niepokój, wszelki inne sprawy po prostu myk i znikają.


Już jest lepiej. Przyjechała moja Mama z odsieczą, więc mogę wyjść po chleb czy co, bo Mariusz pracuje do 22. Jest razem z kumplami góralami w trakcie przemieniania sciany z pustaków w scianę z lawy. Doszedł dodatkowy element, czyli zatopiony w lawie, wyłaniajacy sie ze sciany smok. Ciekawa jestem, jak to chłopakom wyjdzie.
Roch znów robi fiku miku, znów jest radosny, chodzi po domu i śpiewa hymn Polski. Zafundował mi też jeden z tych momentów, o których myśli się, że to przywidzenie. Siedział nad jakąś swoją książeczką i udawał, że czyta. Czasem to robi, gada wtedy od rzeczy. A dziś zaczął "Opjaciowanie ksiąźki Maji Dombjowśkiej Nocie i Dwie". Na szczęście słyszała to także moja Mama. Skąd to się wzięło w tej małej, dwuipółrocznej łepetynce?
Skończyłam fontannę, pojechała w świat. Nawet nie wiem, ile zarobiłam. Mąż mój też, a to on załatwił to zlecenie. Fajna robota, co? Ciekawe, ile zapłacą.
Założyłam dzis w kuchni czerwone rolety. Zrobiło sie dużo miejsca na blatoparapecie, głównej siedzibie Rocha i kotów. Planuję też przenieść szafę z pracowni do dużego pokoju, żeby rzeczy z półek w pokoju Rocha znikneły stamtąd i poukładać tam zabawki. Jakoś mało dziecięcy ten jego pokój na razie.
Być może kot Dyzio pojedzie do moich Rodziców w tzw. adopcję. Fajnie byłoby, bo mój Tata jest niewidomy i ich dom taki troche smutny, a Dyzio jako stworzenie zabawowe mógłby zrobić tam trochę zamieszania. Tylko groziłaby mu otyłość. A my teraz robimy listy zakupów albo zostawiamy sobie informacje na odwrocie nierozwieszonych i NIEPOTRZEBNYCH JUŻ ogłoszeń " Zaginąl biały kot..."Ot, los:)

A ja mam w środę imieniny, i może dostane od Mamy i Taty taki jeden wspaniały prezent. Ale nie napiszę tu, żeby nie zapeszyć.
Chcę wystartowac w konkursie na stworzenie w Warszawie jakiegoś specyficznego miejsca. Może to być wszystko, rzeźba, instalacja, dosłownie wszystko. Mam parę pomysłów i umówiłam sie z Kamilą na zrobienie jakichś wizualizacji na fotoszopie. Główna nagroda to 50 000. Dobudowało by się pokój do naszego sześćdziesięciometrowego domu. Ale byłby luksus. Ach, te marzenia.
Idę marzyć...podczas pracy.

3 komentarze:

  1. Postanowiliśmy z Gosią, że skoro Mama i Tata pozbawiają Cię kota, do którego byłaś bardzo przywiązana to my, z okazji Twoich imienin, zatrzymamy dla Ciebie trzy (świeżutkie)!!! (Jak chcesz więcej to pisz.)Wsioho dobroho.

    OdpowiedzUsuń