piątek, 17 lutego 2012

Beskid Niski

Wróciłam wczoraj z Rzeszowa i Beskidu Niskiego. W Rzeszowie siedziało się u Mamusi i Tatusia, cieplutko, dużo jedzenia, dziecko zaopiekowane i dobrze odżywione. Z tego miłego gniazdka wpakowaliśmy się prosto do lodowego , eee, też raju. Ja, Mąż , przyjaciółka I. oraz przyjaciel P. Pierwszą noc spędziliśmy u Michała w Kotani ( tu o Michale)   a potem na naszego Łokcia pomieszkać w przyczepie kempingowej. Tak , wzrok szanownych Państwa nie myli. W trzydziestoletniej przyczepie kempingowej. Nocami było ponad -30 stopni, śnieg skrzypiał tak, że aż w końcu wkurwiał niemożebnie, twarz tężała jak gips, a my zadowoleni jak norki. Do czasu, kiedy zamarzł nam gaz w butli, ogrzewający naszą kapsułę. Wtedy trochę nam się nie chciało pakować. Nocna przeprowadzka do ośrodka wczasowego, śnieg oczywiście skrzypiał jak cholera, a my znów zadowoleni jak norki. Wykąpaliśmy się, podgrzali i rano zmieniwszy butlę na taką z gazem płynnym, nuże do przyczepy. Działało. Po czym po całodziennej jeździe na nartach (przyjaciele) i włóczeniu się po lesie (ja) do przyczepy. Działało. To rano znów na narty i do lasu. Po czym jadąc skrótem przez góry do Michała zakopaliśmy się autem. Po 5 godzinach, kiedy Michał chcąc nas ratować też się zakopał, ba, zakopał się myśliwy chcący nas ratować jadący na polowanie mitsubishi z napędem na 4 koła, odkopał nas , znajomego i myśliwego traktor marki Mińsk, bestia nad bestiami. To było dosyć specyficzne przeżycie. Na jakiejś górze, nocą, gdzie , jak twierdził myśliwy jeździ tylko on, bo poznaje swoje ślady sprzed tygodnia, nagle zrobił się ruch i gwar, podnosiliśmy samochód lewarkiem, podkładali gałęzie, zakładali łańcuchy na koła, itd. I wcale nie było zimno. Nie muszę chyba pisać, jak śnieg skrzypiał. Tym razem jakby to on był wkurwiony. No i do przyczepy. A tam lodownia, gaz zamarzł. Wszystko zamarzło-kiełbasa, mydło w płynie, serek topiony, piwo. Szło mrozowi  gładziutko ze zmienianiem gęstości materii... Woleliśmy zachować naszą konsystencję, czyli, wedle Lema "klej na kościach wieszany", no to do ośrodka wczasowego. I tak jeszcze kilka razy w ciągu paru dni. A my szczęśliwi jak norki. Weszliśmy sobie nawet na Wysokie, moje ukochane Wysokie, na które wychodzi się spacerkiem a widok z góry doskonały. Polecam na wycieczki z dziećmi. A śnieg skrzypiał jak cholera.
W przyczepie czuliśmy się jak zapomniana przez rząd stacja badawcza. Co prawda śnieg na podłodze niechętnie  topniał, ale już 10 cm. powyżej było na prawdę gorąco.
Wspaniały  odpoczynek. Czuje się własne ciało, zimę, przestrzeń, swoją siłę, moc w przyjaźni, dobre ludzkie serce (Michał, któremu jesteśmy i będziemy zawsze wdzięczni). Kiedy zjechaliśmy w doliny wszyscy spaliśmy po 2 dni, zdrowo i genialnie wymęczeni. A teraz na gębusi uśmiech, jak tylko sobie przypomnę.
Polecam serdecznie , jeśli ktoś czuje się na siłach i ma zgraną paczkę znajomych, którym ufa. Oczywiście trzeba bardzo uważać, czy się nie przesuwa granicy za bardzo i czy nie naraża się na zmianę gęstości materii swojej i przyjaciół. I czy nie robi się krzywdy przyrodzie. Na obie sprawy bacznie zwracaliśmy uwagę.
Przepraszam za chaotyczność tekstu, ale energia mnie rozpiera i czuję jakoś tak, że coś dobrego się wydarzy, jest już za rogiem, taki mały blask, jak przy rozrywaniu w ciemności koperty z urzędu x lub y. Nie żartuję, odkryłam to zupełnie przypadkiem. Weźcie taką kopertę , zgaście światło, sklejcie znów brzegi i otwórzcie. Zobaczycie piękny, nikły kobalt. Nie wiem, co to, czy jakieś delikatne wyładowania, czy reakcja chemiczna. To nawet nie jest jeszcze światło, ale już coś. I to jedyny plus większości korespondencji urzędowej :)
Polecam pokazanie tego dzieciom, lubią wszak takie czary.
Miłego rozklejania:)

2 komentarze:

  1. Znaczy się reset z przygodami:-))) Ale i tak pozazdraszczam odrobinkę:-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, a myślałam, że też jestem twardzielką ...

    OdpowiedzUsuń