poniedziałek, 17 maja 2010

Miasta rodzinne.

Każdy słyszał o czymś takim, ale nie każdy wie, jak to jest tam co jakiś czas wracać z daleka. Już na dworcu czasem coś potrafi ścisnąć za gardło, bo tu na tej ławce Tata kiedyś zapinał mi but, a na tamtej gadałam do rana z nieżyjacym już przyjacielem. Trzynastka wiezie jak zawsze do domu, znajomymi ulicami które coraz ładniejsze, jak ja , cheche, ale bliskie i znane na wylot. Całe takie miasto rodzinne jest jak własne podwórko, człowiek wszędzie się dobrze czuje, chodzi skrótami, a w głowinie gęsto od wspomnień, czy się chce czy nie. A ponieważ mam to szczęście, że moje dzieciństwo było wspaniałe lubię te podróże bardzo, bardzo, bardzo. Właśnie wczoraj wróciłam z mojej Galicji, z mojego Rzeszowa. W Rzeszowie nny jest stosunek powierzchni zabetonowanej do niezabetonowanej, na rzecz tej niezabetonowanej, niz w Warszawie. Przez to całe miasto ma inny zapach, mikroklimat. W Rzeszowie w centrum miasta babuszki wiejskie, w chuścinach, ogorzałe, z krzywymi nogami i odwiecznymi torebkami skajowymi, które to mogłyby spokojnie wylądować w muzeum odzieży, nadal zapuszczają się do miasta, bo miasto jak na razie ma wymiar bardzo ludzki. Warszawa jest molochem, który formą i tempem odpycha takich ludzi, nie widziałam tu nigdy takich starowin w centrum, chyba że w przychodniach czy szpitalach, wystrojone, przestraszone, milion kilometrów od swojego środowiska naturalnego.
A w Rzeszowie to jest, ta różnorodność, ten tygiel.
Nie chciałabym tam mieszkać, tak, jak w żadnym z miast, ale spokojnie mógłby być najbliższą z dużych metropolii, do której jeździ się w Ważnych Sprawach. Bo jeśli miałabym skądś duże pieniądze spakowałabym walizki i myk, w Bieszczady. Mam zresztą pewien plan, którego realizacja może potrwa parę lat, ale jeśli się uda to Bieszczady będę mała pod stopami, a nie na zdjęciach:) W totka nie wygrywam i nie wygram, bo mam szczęście w miłości, co wolę zresztą, ale już ja sobie poradzę.
Bardzo Warszawę lubię, pomimo, że kiedy gdzieś w centrum na przejściu dla pieszych światło z czerwonego zmienia się na zielone ludzie stojący po dwóch stronach ulicy wyglądają jak nacierające na siebie armie. Mój mąż czasem nachyla się do mojego ucha i szepcze"Urrraaaa!".
Warszawy nie ma się pomimo wszystko co bać, pomimo aparycji złego psa jest raczej po prostu kotem;)
A do Rzeszowa pojechałam po synka, który był tam 3 tygodnie u Babci i Dziadka. My kończyliśmy morświny, tempo musieliśmy przyśpieszyć a mały zachorował, nie mógł iść do przedszkola więc pojechał na wczasy. Przez ten czas Rochulec zdążył lekko podkończyć moją Mamę, do tego stopnia, że Mama zaczęła w końcu wierzyć w moje metody wychowawcze , bo przy mnie mały jest grzeczny, oczywiście jak na trzylatka z temperamentem. Skończył się odwieczny konflikt Babcia-Mama-Wnuczek, cheche. Od chwili, kiedy weszłam do mieszkania Rodziców , po tych trzech tygodniach, Roszko zawisł na mnie, przykleił się, owinął i tak został do wczoraj, kiedy przywiozłam go do Warszawy, do Tatusia. Syn odkleił się ode mnie, normalnie słyszałam to" CCCmok", i przykleił do Mariusza. Z werwa powiedział mu też przywieziony z Rzeszowa wiersz, który brzmi tak: "Sadzi mama ryż, tata tyż". Obaj byli najszczęśliwszymi facetami na świecie. Teraz Roch jest w przedszkolu, ja mam w końcu czas dla siebie, a Mariusz napomyka, żeby wcześniej po małego jechać , bo to czy tamto, ale myślę, że tak na prawdę chodzi mu o trzymanie małej przyssawki w ramionach.
A ja wczoraj wygłaskałam Męża, psy, koty, a potem cicho, cichutko wymknęłam się do pracowni i tam, przy dwóch piwkach i kilku papieroskach siedziałam, słuchałam wiatru i deszczu, gapiłam się w ścianę i robiłam NIC. W końcu i mi się jakieś wczasy należą.
Pa pa pa.
Ps. Anegdotka z pociągu. Jedziemy z Rochulcem, on wisi na półkach do trzymania bagażu, dynda, oznajmia, że jest głodny. No to idziemy do Warsa. Natrafiamy na zacięte drzwi. Jesteśmy sami. Co robi zdesperowana matka głodnego dziecka: po wielu próbach rozsunięcia ich rozglądam się czy nikt nie widzi i kopię mocno, bo czasem łupnięcie czy klepniecie naprawia sprzęt. Ale tu nie pomaga. Za mną pojawiają się jacyś Duńczycy chyba. Jeden z nich delikatnie próbuje białą ręką rozsunąć drzwi, po czym zdezorientowani stoją jak zagubione dzieci. Z drugiej strony podchodzą do drzwi Rosjanie. Najmłodszy odkłada swoje torby, wkłada ramię między drzwi i z wielkim, na prawdę wielkim okrzykiem"nuuuuu" chce je rozsunąć. Gdyby drzwi były drewniane, toby pękły jak zapałka. Nawet nie wiem, czy tych stalowych lekko nie wygiął. Ponawia tą spektakularną próbę kilka razy. Nie udało się. Duńczycy patrzą na Rosjanina z szacunkiem i wyraźnym strachem. Wielkim wyzwaniem byłoby zacząć z takim narodem wojnę, na przykład. Odważni jak kamikadze, subtelni jak lawina;) Rosjanin dzwoni gdzieś, za chwilę pojawia się konduktor i otwiera kluczykiem. Trzy narody, trzy podejścia do problemu. Jak w kawale o Polaku, Rusku, itd.

9 komentarzy:

  1. Ja wiem jak to jest...mając 15 lat w celach edukacyjnych wyemigrowałam do Wrocka i już nigdy nie wróciłam na stałe do Świdnicy. Minęło już 20 lat a ja łapię się na tym, że jak czasami tam jesteśmy to ja dalej opowiadam mojemu mężowi: a tu to mieszka ten, a ten dom mi się zawsze podobał, a tu to to a tu tamto, mimo tego, że on zna to już na pamięć :)
    Pociągowe historie zawsze są z cyklu tych z działu "fantastyka" nie ? Albo Wars zamknięty na klucz, albo pijak przepala sznurki, którymi związane są drzwi ostatniego wagonu... koszmar!
    Dziękuję za kibicowanie, bardzo się przyda:) Akurat "odrestaurowaję" drzwi pokojowe i maluję podłogę w kuchni - co przy 4 domownikach kręcących się jak smrody - łatwe nie jest:) Przynajmniej nauczyli mnie machać pędzlem w tym Wrocławiu hehe:)
    I masz rację, mojego domu nikt nie chciał!
    Strasznie się rozpisałam, u siebie napisałam Ci co zrobić z lilakiem jak chcesz dłużej upajać się jego zapachem w wazonie,
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. matko rzeźbiarko, jesteś fantastyczną kobietą,
    a armie na zielonym rozbawiły mnie do łez, doskonałe porównanie
    Pozdrawiam serdecznie mając nadzieję, że kiedyś, gdzieś w Bieszczadach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Lilak, a u mnie to raczej bielak w wazonie, liście pourywane, łodyżki zgniecione:),choć deszcz odpuścił.
    Popełniłam szaleństwo i powiesiłam pranie na dworze.Najwyżej będę miała dodatkowe płukanie.
    A jeśli chodzi o Bieszczady to trzymam rękę na pulsie, szukając od paru lat pięknej i TANIEJ ziemi. A ceny bieszczadzkie dorównały do podwarszawskich:(

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak w ogóle, to my już zestarzeliśmy się chyba i od Bieszczadów wolimy ciszę i taką przyrodę, której nikt nie przeszkadza.... :-)
    Zaś jako byli powodzianie, mamy wątpliwą przyjemność odwdzięczyć się za Waszą troskę tym samym. A wiec: Jak się Wam powodzi??? Mamy nadzieję, że Wam się nie przelewa!!!!!
    A żywioł i straszny i piękny jest, czego tym razem na pewno doświadczyliście również... Czy i w Was obudziła się mentalność ćmy??? Ciągnie Was nad Wisłę???

    OdpowiedzUsuń
  5. Che che.Powodzi się jako tako, nie przelewa, nad Wisłę ciągnie, byliśmy raz ale jakoś mi smutno jak to widzę. Przepływało akurat drzewo, duże, i tak sobie pomyślałam, że to może czyjaś ukochana jabłoń z sadu. Oprócz spektakularnego widowiska to jednak przede wszystkim nieszczęście:(
    A my wszyscy mamy katar i załzawione oczy i nie chce nam się gadać. Już pisać lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurujcie się, zdrowie posyłam:)
    O noachitach to ja mało wiem, zresztą zadziwiająco mało jest publikacji na ten temat przystępnie napisanych;) Maszko, ta Galeria Wnętrz to jeden z wielu tych sklepów na styl "włoskich" co to łóżko kosztuje od 10 tysiów w zwyż, te cudne kafle oceniam na 600 za m2... no cóż; Zabawne jest to, że ci, których na nie stać i tak nie kupią, bo nie mają gustu:) Znam to z autopsji- niewielu udało mi się namówić na płytki Aquario czy przecieraną ścianę:)
    Mój ( hehe) wrocławski chłopak zrezygnował z fotografii w Poznaniu i przeniósł się na malarstwo-idiota!!
    Jadę w sobotę do Wrocka na klamoty, pozdrowić od Ciebie Akademię czy Ryneczek? :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Pozdrowić, szczególnie Kalambura:)

    OdpowiedzUsuń