Po 7 latach ciułactwa (bez wyjazdów na wakacje, nowych ciuchów, z samochodem trumną, bo ma najgorsze po małym fiacie testy wypadkowe w PL., itd.itp.) , ciułactwa bo remont domu, tego co sprzedaliśmy, a teraz budowa Baleny, mam dość. Obliczyliśmy z M. , że w najlepszym wypadku skończenie domu zajmie nam ok. 2 lat. Zakładając, że będą zlecenia, bo niefrasobliwie pomijamy okresy, kiedy autentycznie nie ma na chleb i pożycza się od znajomych.
Jesteśmy tzw. wolnymi strzelcami, czy inaczej, bardziej na czasie "freelancerami'. Wiecie, co robi Wszechmogący, kiedy wolny strzelec snuje finanowe plany na przyszłość? Siedzi na swoim tronie, wyje ze śmiechu, waląc się po kolanach, trąca św. Piotra i mówi, chichrając się rubasznie, że Jego dzieci Ludzie robią w Kosmosie najśmieszniejszy kabaret, i ich skecze, choć powtarzalne, nigdy Go nie znudzą.
Optymistycznie licząc zamieszkanie w WYKOŃCZONEJ Balenie obliczamy na 2 lata. Dwa lata mieszkania w norze, no dobra, nieco cieplej - w norce, bo moje aktualne lokum estetyką i wygodą nie powala. Delikatnie mówiąc. Do tego M. pewnie będzie chciał dobudować, i słusznie, pracownię, która jest w projekcie, więc po zamieszkaniu w całym domu nadal ściubolenie. Liczę min. kolejne 2 lata.
Tak piękniście załatwiła nas FIRMA.
Czyli przy dobrych wiatrach (Wszechmogący, Mógłbys trochę pomóc...) w wieku 42 lat będziemy mogli pojechać na wczasy i zacząć kupować nie w lumpach. Kupić dziecku rower, a nie składać się na tenże całą rodziną.
Oczywiście o ile będa zlecenia.
Wszechmogący! No!
Mam dość.
Nie chcę zmarnować najpiękniejszych lat, kiedy jestem zdrowa, sprawna, kiedy syn i Mąż też , na odkładanie każdego grosza. To tak, jakbym ciągle była na diecie, liczyła każda kalorię, kurwa . Przepraszam za wyrażenie. M. przy okazji KAŻDEGO zakupu , na prawdę każdego wymienia słowo "dom" i tego też nienawidzę. Choć oczywiście to Małżonek, mądry i racjonalny ma rację. I na prawdę nie piszę tego z przekąsem. Gdyby nie on, Wszechmogący miałby więcej roboty w opiece nad nami.
Przedwczoraj powiedziałam pierwszy raz na głos , żeby sprzedać Balenę, była mała awantura. Ja jestem nomadem, włóczykijem, Mąż przywiązuje się i zakochuje. Zrobiłam więc test żeby mu dokładnie pokazać, jak żyjemy. Wczoraj znalazłam w Lidlu garnek, świetny, 65 zł., taki, co w nim nie przywiera i nie drze się drucianym drapakierm śmierdzących spalenizną farfocli. I syknęłam tylko "Ja tym pracuje, jak ty szlifierką. Codziennie. To moje narzędzie. Powiedz to. Powiedz"dom" a pieprznę tym garem o ziemię".
Właśnie w garnku gotuje się soczewica na pasztecik :)
Potrafię być straszna. I nienawidzę być do tego zmuszana.
Jest mianowicie opcja B. Do Baleny przylega nasza druga działka. Ok. 20 arów łąki z brzozami i 50 arów lasu. Tu link do fotki. Widok z balkonu na nią
.
Na początku to ona miała być nasza przepustką do ustawienia się, czyli sprzedajemy ją, kupujemy mieszkanie, wynajmujemy, mamy co miesiąc stały dochód, R. jest ustawiony. Ale kto to kupi? I za ile? Nie oszukujmy się, tak na prawdę wzięlibyśmy pieniądze za łąkę, las prawie gratis. Poza tym wtedy kiedyś tam kiedyś mamy sąsiadów naokoło. Prędzej czy później tak będzie. Ta działka zapewnia nam las z dwóch stron forever :)
I Kasia, postrach Męża, wymyśliła, żeby opchnąć Balenę. Widzę same plusy dodatnie. Mamy działkę z lasem, zawsze z dwóch stron cisza i spokój . Pom. nami a Teściami Balena , a więc zdrowy dystans ;)
Zresztą Balena ma o wiele większe szanse na kupca, pieniądze też nieporównanie większe. Budujemy na podleśnej działce nowy dom, WYKAŃCZAMY NA CITO, do tego kupujemy mieszkanie dla Rocha. Mieszkamy jak ludzie, czy tam Europejczycy, chi chi, jeździmy na wakacje, najwyżej inwestujemy w domek na Łokciu.
Skomroch kupuje sobie konia.
No dobra, żart.
Jako, że po opiekowaniu się umierającą kuzynką, lat 45, i gwoździu w głowie w postaci jej słów o wartości życia, po czytaniu Chustki, mam poczucie niepowtażalności i kruchości istnienia, i tego, jak KAŻDY moment, dzień, rok jest cenny - szkoda mi czasu na ścibolenie, żeby na łożu śmierci mieć więcej. I tak TU wszystko zostanie.
I co, co uważacie? Proszę o rady, tylko nie dajcie się zwieść mojemu darowi przekonywania, ekchem, ekchem. Proszę o obiektywizm.
Ilośc wejść na bloga jest spora, komentarzy mało. Sama jestem cichym blogowym surferem i absolutnie nie mam o to pretensji. Tu jednak pytanie jest ważne i poważne, więc prooooszę o opinie.
Proszę.
Można na maila.
Katarzyna Skomroch
Dopisane.
A na deser to. W 1975 r. wiosną miałam ponad miesiąc i wytrzeszczonymi oczami czyniłam pierwsze fascynujące obserwacje, Siostra samodzielnie po raz pierwszy niosła koszyczek ze święconką , moja Mama miała włosy do pasa a Tata piękne baczki.
A potem cały kraj oglądał Opole :)