poniedziałek, 25 marca 2013

Sprzedam dom z bali


 Po 7 latach ciułactwa (bez wyjazdów na wakacje, nowych ciuchów, z samochodem trumną, bo ma najgorsze po małym fiacie testy wypadkowe w PL., itd.itp.) , ciułactwa bo remont domu, tego co sprzedaliśmy, a teraz budowa Baleny, mam dość. Obliczyliśmy z M. , że w najlepszym wypadku skończenie domu zajmie nam ok. 2 lat. Zakładając, że będą zlecenia, bo niefrasobliwie pomijamy okresy, kiedy autentycznie nie ma na chleb i pożycza się od znajomych.
Jesteśmy tzw. wolnymi strzelcami, czy inaczej, bardziej na czasie "freelancerami'. Wiecie, co robi Wszechmogący, kiedy wolny strzelec snuje finanowe plany na przyszłość? Siedzi na swoim tronie, wyje ze śmiechu, waląc się po kolanach, trąca św. Piotra i mówi, chichrając się rubasznie, że Jego  dzieci Ludzie robią w Kosmosie najśmieszniejszy kabaret, i ich skecze, choć powtarzalne, nigdy Go nie znudzą.


Optymistycznie licząc zamieszkanie w WYKOŃCZONEJ Balenie obliczamy na 2 lata. Dwa lata mieszkania w norze, no dobra, nieco cieplej - w norce, bo moje aktualne lokum estetyką i wygodą nie powala. Delikatnie mówiąc. Do tego M. pewnie będzie chciał dobudować, i słusznie,  pracownię, która jest w projekcie, więc po zamieszkaniu w całym domu nadal ściubolenie. Liczę min. kolejne 2 lata.

Tak piękniście załatwiła nas FIRMA.

Czyli przy dobrych wiatrach (Wszechmogący, Mógłbys trochę pomóc...) w wieku 42 lat będziemy mogli pojechać na wczasy i zacząć kupować nie w lumpach. Kupić dziecku rower, a nie składać się na tenże całą rodziną.

Oczywiście o ile będa zlecenia.
Wszechmogący! No!



Mam dość.

Nie chcę zmarnować najpiękniejszych lat, kiedy jestem zdrowa, sprawna, kiedy syn i Mąż też , na odkładanie każdego grosza. To tak, jakbym ciągle była na diecie, liczyła każda kalorię, kurwa . Przepraszam za wyrażenie. M. przy okazji KAŻDEGO zakupu , na prawdę każdego wymienia słowo "dom" i tego też nienawidzę. Choć oczywiście to Małżonek, mądry i racjonalny ma rację. I na prawdę nie piszę tego z przekąsem. Gdyby nie on, Wszechmogący miałby więcej roboty w opiece nad nami.
Przedwczoraj powiedziałam pierwszy raz na głos , żeby sprzedać Balenę, była mała awantura. Ja jestem nomadem, włóczykijem, Mąż przywiązuje się i zakochuje. Zrobiłam więc test żeby mu dokładnie pokazać, jak żyjemy. Wczoraj znalazłam   w Lidlu garnek, świetny, 65 zł., taki, co w nim nie przywiera i nie drze się drucianym drapakierm śmierdzących spalenizną farfocli.  I syknęłam tylko "Ja tym pracuje, jak ty szlifierką. Codziennie. To moje narzędzie. Powiedz to. Powiedz"dom" a pieprznę  tym garem o ziemię".
Właśnie w garnku gotuje się soczewica na pasztecik :)
Potrafię być straszna. I nienawidzę być do tego zmuszana.


Jest mianowicie opcja B. Do Baleny przylega nasza druga działka. Ok. 20 arów łąki z brzozami i 50 arów lasu. Tu link do fotki. Widok z balkonu na nią



.

Na początku to ona miała być nasza przepustką do ustawienia się, czyli sprzedajemy ją, kupujemy mieszkanie, wynajmujemy, mamy co miesiąc stały dochód, R. jest ustawiony. Ale kto to kupi? I za ile? Nie oszukujmy się, tak na prawdę wzięlibyśmy pieniądze  za łąkę, las prawie gratis. Poza tym wtedy kiedyś tam kiedyś mamy sąsiadów naokoło. Prędzej czy później tak będzie. Ta działka zapewnia nam las z dwóch stron forever :)



I Kasia, postrach Męża, wymyśliła, żeby opchnąć Balenę. Widzę same plusy dodatnie. Mamy działkę z lasem, zawsze z dwóch stron cisza i spokój . Pom. nami a Teściami Balena , a więc zdrowy dystans ;)

Zresztą Balena ma o wiele większe szanse na kupca, pieniądze też nieporównanie większe. Budujemy na podleśnej działce nowy dom, WYKAŃCZAMY NA CITO, do tego kupujemy mieszkanie dla Rocha. Mieszkamy jak  ludzie, czy tam Europejczycy, chi chi, jeździmy na wakacje, najwyżej inwestujemy w domek na Łokciu.

Skomroch kupuje sobie konia.

No dobra, żart.



Jako, że po opiekowaniu się umierającą kuzynką, lat 45, i gwoździu w głowie w postaci jej słów o wartości życia, po czytaniu Chustki,  mam poczucie niepowtażalności i kruchości istnienia, i tego, jak KAŻDY moment, dzień, rok jest cenny - szkoda mi czasu na ścibolenie, żeby na łożu śmierci mieć więcej. I tak TU wszystko zostanie.



I co, co uważacie? Proszę o rady, tylko nie dajcie się zwieść mojemu darowi przekonywania, ekchem, ekchem. Proszę o obiektywizm.
Ilośc wejść na bloga jest spora, komentarzy mało. Sama jestem cichym blogowym surferem i absolutnie nie mam o to pretensji. Tu jednak pytanie jest ważne i poważne, więc prooooszę o opinie.
Proszę.
Można  na maila.
Katarzyna Skomroch

Dopisane.

A na deser to. W 1975 r. wiosną  miałam ponad miesiąc i wytrzeszczonymi oczami czyniłam pierwsze fascynujące obserwacje, Siostra samodzielnie po raz pierwszy niosła koszyczek ze święconką , moja Mama miała włosy do pasa a Tata piękne baczki.
A potem cały kraj oglądał Opole :)


Biedna Zimo, co cię już nikt nie lubi i nie chce, posłuchaj tego i daj sobie  spokój.

piątek, 15 marca 2013

Witam

Jestem. Żyję. Nie wiem, o co chodzi, to staje się wręcz cylkiczne, ale koniec grudnia , styczeń i luty są jakieś słabowite, nawet pisać się nie chce. Kto by potem, włącznie ze mną, to czytaŁ . "Poniedziałek  źle, sobota  niedobrze, wtorek  kuśtykał, w środę  się nie chce, niedzieli znów nie było". Buuu i łzy.
Dosyć.
Jak to napisał Lec "Świat to stożek, więcej jest dołu." No to trochę to zmienimy. Zapraszam do walca.



Mogę tego słuchać i słuchać. Tekst, choć gorzki, jest  zjadliwie humorystyczny. I bardzo erotyczny.

Znacie zapewne  takie określenie"Ktoś z głową w chmurach". Pozwolę sobie trochę je zmienić. Wszak głowa w chmurach to głowa we mgle. Tak podpowiada plastyczna wyobraźnia. Niektórzy moi znajomi, szczególnie ci spod znaku Ryb (składam wszystkim najlepsze urodzinowe życzenia) , ja też, których można by tak określić mają raczej głowę nad chmurami. W pięknym słońcu, co świeci pilotom w oczy i ogrzewa niestrudzenie. Fajnie? Fajnie, tylko niezbyt widać, gdzie się stąpa. Ale dajemy radę.
Sprawy domowe wyglądają tak, że nie mam ochoty i nie chce mi się o tym pisać. Najkrócej: po kupieniu jeszcze raz naszych okien (przypomnę, że w lipcu raz za nie zapłaciliśmy lecz nie dojechały) czyli zapłaceniu za okna ok. 50 tys. , bo razy dwa, dom mamy w stanie surowym zamkniętym. Mieszkamy na 35 metrach z Rochem, psami i kotami. Z powody bajzlu w aparacie zdjęcia następnym razem.
Kierbud obliczył kwotę potrzebną do zrobienia robót za "firmę" (o której można poczytac w poprzednim poście) i wynosi ona...tu narasta groza...muzyka jak w cyrku podczas podniebnych ewolucji pięknej panienki...no więc wynosi ona..... ponad 50 tys. W tym robocizna w większości własna. Czyli zgodnie z naszymi przychodami pomieszkamy sobie na tych 35 metrach (a zwierzątka, 5,  linieją, hi hi) jeszcze ok. dwóch lat. Hurrrraaaa!!! Mamy , co chcieliśmy. Łatwe do ogrzania mieszkanko i dużą pracownię, bo w części salon-jadalnia-kuchnia pracujemy. Przy 3 stopniach, bo tam nie ma ogrzewania. W docelowej  pracowni wszak mieszkamy. Jest super! Na prawdę!
Tak więc, małpując od Rocha, NAJGÓWNIEJSZĄ nagrodę otrzymuje ..."firmaaaa"!!!





A tak na poważnie, to oprócz niewygody, bo w jednym pomieszczeniu trudno jest żyć trzem osobom, dwóm psom i trzem kotom, na prawdę mieszka się  fajnie. Po 18 miesiącach barłożenia się  u kogoś w końcu mamy swój dom. Niedługo będzie ciepło, to może się rozpełzniemy po pokojach, przynajmniej na dzień.

I jeszcze jdna piosenka Ewy Demarczyk. Razem z K.K.Baczyńskim stworzyli duet doskonały. Posłuchajcie uważnie początku. Żyłki słoneczne na ścianie i fotografie wszystkich wiosen. I ten leciutki rytm.




Kapania z dachu?
U nas już kapało. Co prawda przestało, ale tego procesu nic już nie zatrzyma:)
Pozdrawiam!