poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Ostatni bal...

Został położony. I może to zabrzmi głupio, ale trochę mi szkoda. Ta piękna przygoda-obserwowanie fascynującego procesu powstawania czegoś zrodzonego z marzeń i wyobraźni dobiega końca. To na prawdę jest COŚ, kiedy rysunek na kartce zamienia się w rzecz, ogromną i właśnie taką, jaka miała być. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, nie mając na przykład zaufania do swojej wyobraźni przestrzennej (ja z racji wykształcenia mam, ale i tak nasz projekt był wiele razy konsultowany z architektem, konstruktorem i znajomymi, co maja dobry gust:)), a więc jeśli nie czuje się na siłach, niech raczej odda zaprojektowanie domu w ręce speca, albo znajdzie fajny gotowiec, bo i takie są na rynku. Ale. No właśnie, ale. Jeśli samemu się wymyśli, nawet współpracując z architektem, satysfakcja i czary-mary, które dzieją się podczas powstawania tej DUŻEJ RZECZY są na prawdę Przygodą Życia. Polecam i jeszcze raz polecam.

Fotorelacja:
Jeszcze niedawno było tak(widok od strony salonu i pokoi ).


Teraz wszystkie ściany są skończone, otwory okienne i drzwiowe zamknięte od góry. To zdjęcie poniżej to bal przedostatni. Widać, że w czasie, kiedy nie pisałam powstał przód domu, ze strefą wejściową i nabrały prawie ostatecznego kształtu okienka do łazienki i garderoby wejściowej. Prawie ostatecznego, bo docelowo te okna będą większe, tak zdecydowaliśmy i trzeba będzie wyciąć większy otwór w ścianie.Tu okno do pokoju Rocha i okienko łazienkowe.

Strefa wejściowa od środka. Otwór z lewej to szklany fix, środkowy to drzwi a otwór z prawej to przeszklone drzwi do łazienki. Okienka to okna w garderobie wejściowej, zwanej przez nas szatnią i okno nad WC, potrzebne do studiowania prasy. Będzie większe.

Z dali.

Z przodu stoją rusztowania, bo wypuszczono już bale, na których będzie się opierał dach ganku.
To wystające na pierwszym planie to belki stropowe, nie ganek.

Na powyższym zdjęciu fix w holu, okno do szatni i pracowni.
Poniżej panowie układają ostatni bal. Buuu...



Żeby wszystkie odległości się zgadzały, znów modułem, tak jak przy początku budowy, nie jest miarka, ale belki, tym razem stropowe. Budowniczy położyli dwie i przesuwali stopniowo, układając ostatni poziom bali. Na szczęście okazało się, że wszystko do siebie pasuje, nie ma odchyłów itp. Leży piknie.

Jako że przenieśliśmy się do środka, zapraszam:)
Powstała ściana osiowa i zamknął się z jednej strony wewnętrzny korytarz prowadzący do strefy sypialniano-łazienkowej. Widać moje rysunki na podłodze, coś na kształt powtórzenia rzutu domu z projektu. To hol i skręt na prawo w korytarz. Rysowane na żółto. Niebieskie to tzw. biały montaż. Tu na końcu korytarza widać garderobę przy naszej sypialni. Na pierwszym planie narysowana ściana łazienki, w rogu ma być prysznic. Narożnik zewnętrzny chcemy zaokrąglić, bo to miejsce widoczne z wielu punktów domu i okrągła ściana będzie przyjemniejsza dla oka, oraz dla czoła, jakby co...


Korytarz od strony pokoi. Widok na hol.


Łazienka i sprzątająca Weronika, dobre dziecko. Jeśli się przyjrzeć, widać pod małym okienkiem rysunek kredą , jak będzie powiększone.


Widok na ścianę osiową od strony pokoi-Mariusza i naszej sypialni. Z lewej Inwestor.

Nasza sypialnia, 14 metrów kw. Z lewej wejście doń i wejście do garderoby. Nie wiem, czy sypialnia nie mała, ale w końcu będzie w niej tylko łóżko i tyle. Mam nadzieję, że wielkie okna jakoś ją optycznie powiększą.

Garderoba przy naszej sypialni, to narysowane na żółto.

I zaglądamy z sypialni do garderoby. To niebieskie to szafy. Będą.
Cały czas pisze, jakby to już było. Drzwi tu, tam szafy. Ależ by się już chciało!

I podglądamy kuchnię, jadalnię i salon ze spiżarni.

Tu nic nie rysowałam, bo Wera nie pozamiatała...

No i tyle. Bellissima stoi. Dla informacji-Bellissima to nazwa robocza, nie docelowa, chociaż coraz częściej zdarza mi się myśleć o tym domu "ona". Dziwne.
Jeszcze bez dachu, bez okien, ale jest nasza śliczna. Kocham ten dom.

Ech...


A życie? Spokojnie, wiosennie. Codzienne podróże autobusem z przedszkola, 16 km. więc nuda. Zakładamy obóz, jemy, pijemy, Rochan na moich kolanach, z nudów roimy zdjęcia, "Mama, buzi ci dam!".



Robimy pikniki,

kuzynostwo łazi po wykrotach. Folga z nimi, niemo błagając "Rzućmitenpatykproszęrzućmitenpatyknatychmiastprzyniosęcigoodrazurzuaajnotenpatykalejuż"




Rozpoczęliśmy z Rochem sezon rowerowy. Ponieważ nie mam prawa jazdy, a za to mam nadwagę wymyśliłam inny środek transportu, na fotce poniżej. Bardzo fajna sprawa, polecam.
Piętnaście minut jazdy rowerem od nas jest leśny staw, Morskie Oko. Na prawdę tak się nazywa.
Wiem, wiem, to to ma się do tatrzańskiego Morskiego Oka nijak. Ale to Oko jest 2 kilometry stąd, więc siłą rzeczy memu sercu bliższe, bo latem można się kąpać, dno piaszczyste i woda czysta. Dobra alternatywa, jak się nie może wyjechać. Roch uwielbia. Tapla się, buduje pułapki na komary, przelewa wodę-samo szczęście.

Kiedy stał na brzegu, podpłynęła do niego żaba.

"Mama, dlaczego ona do mnie płynie?"."Może to zaczarowana królewna? Pocałuj ją", mówię. "Dobla" , zgadza się zupełnie serio Roch i czeka, aż żaba podpłynie bliżej. I pocałował by. Na 100%. Uwielbia przygody.
Właśnie przyszedł z przedszkola, dziś za sprawą Taty, bo pada deszcz i stanie na przystanku bez wiaty to nic fajnego. Przyszedł i krzyczy "Mamiś, przytul mnie, musisz, kotusiu!"
Kotusiu???
Weronika chce zostać Rocha mężową, słyszałam, jak mu to proponuje. I teraz "kotusiu". Hmmm...
Ostatnio słyszę dziwne odgłosy z fotela, na którym siedzi. Zaglądam, a Roch systematycznie pluje sobie na odsłonięty brzuch.Tfu, przerwa, tfu, przerwa, tfu... "Co robisz?" pytam. "Smar", mówi syn, "Potrzebny do wiązania elektlonów". I o.
Albo wczoraj. "Mamo, dziś może mnie bolec brzuch, mówi Roch poważnie". "Dlaczego?" pytam. A tak na marginesie to role się odwróciły, ostatnio to ja, nie syn , coraz częściej pytam go "Dlaczego?", che che. "Bo połknąłem monetę z gry Patrycji" , mówi syn. "Po co?", pytam dalej. "Chciałem zobaczyć , jak się będę potem czuł", wyjaśnia Roch. I zaraz, z prawdziwym żalem"Wiem, wiem, stlaszną głupotę zrobiłem".
Roch o sztuce współczesnej.
"Mamo, widziałem ostatnio w telewizji, jak jeden pan altysta malował poltlet, dziecko malutkie, i wiesz, co?! Na koniec to była pupa!". Ups.
Rochan miesza na razie "r" i "l", "Baldzo pragnę " i tu rzecz x lub y jest na porządku dziennym.
A to mój powód do wielkiej radości. Rochan wziął kartkę i zrobił TO! Nie wiedziałam, że potrafi. Normalnie pęknę zaraz. Z dumy.

Zbliżające się lato zbliża także koty. Po raz pierwszy widziałam, że ci dwaj się dotknęli. Pobiegłam po aparat. A więc na koniec życzę ocieplenia stosunków z kim Szanowni Czytacze chcą, na wzór tych dwóch.

I ślemy całusy.

Pa!

PS.A to moja nowa tapeta.


Straszne to niebo, co?

;)

piątek, 6 kwietnia 2012

Dom, urodziny, wcześniak, limonczello...




Budowa domu z bali.

Przyjechały ostatnie belissimy. Okrągłe i prostokątne, stropowe. Jak widać, mają zrobione wycięcia pod bale.


Belissimom ładnie w błękitach, prawda?


Budowniczowie zaczęli zamykać otwory okienne i drzwiowe.Widać proporcję okien, choć i tak to nie do końca te wymiary, bo okna będą nieco większe-bale muszą zostać lekko podcięte, aby umieścić ramę, w której mocowane będzie okno.



Z okna domu, w którym mieszkam nie widać już samotnego, czarnego fundamentu-jest już TO.



Poniżej przód domu. Okna w sypialni i pracowni nie są symetryczne, ponieważ w przyszłości na tą ścianę będzie lekko nachodził budynek pracowni. Bez sensu byłby widok na mur, straty ciepła.




Okno w pracowni. Moje ulubione. W prawym rogu leży paczka papierosów, w celu unaocznienia jego wielkości.



Pracownia.



Widok z przyszłej spiżarni na kuchnię.




Kuchnia.



Dom od strony stawu.


Okno w salonie. Mamy nadzieję, że uda się zrobić tak, żeby widać z niego było staw. Na zdjęciu okna robionym od środka staw jest za górami ziemi.





Widok z salonu na jadalnie i kuchnię.



Dom od strony północnej.



Okna, przyszłe fixy w sypialniach.

Widok z zewnątrz na dom w środku.


I od środka, widok na przyszłe sypialnie.


Niedawno w nowym domu, dla którego cały czas szukamy imienia, odbyły się pierwsze urodziny. I pojawiło się tytułowe limonczello. Mniam, mniam, mniam. Zmałpowałam patent i zrobiłam duuuużo na święta. Zaraz robię też tort z fotografii, który jak i limonczello, nasi kochani Przyjaciele przynieśli Mariuszowi w prezencie. A do tego bilety na koncert ZAZ.
dziękujemy jeszcze raz. Faaajnie było...





A zwyczajne życie? Na nasza ziemie wprowadziły się mrówki.



Dużo mrówek.



Waleczne i wściekłe, mają świetny wzrok i bez namysłu atakują wszystko, co im nie odpowiada. Palec, na przykład. To zdjęcie można sobie powiększyć, widać, jak toto rozwiera swoje szczęki, żeby użreć. Fascynujące stworzenia.



Po urodzinach plenerowych Męża odbyły się urodziny rodzinne. Dzieci, zostawione same sobie dopadły flamastry. Roch jako Kot w Butach.


Moje chłopaki mają urodziny tuż po sobie, jeden 1 go, drugi 4 go kwietnia. Po świętowaniu mężowskich i odpoczynku "po", nastąpił drugi świąteczny dzień. Roch od rana kazał sobie śpiewać sto lat, składać życzenia i w końcu był tak szczęśliwy, że postanowił, iż cały świat może także mieć urodziny i złożył mi życzenia.
Ostatnio syn powiedział mi, że jest ze mnie dumny. Bo TAKIEGO syna urodziłam. Że jego. Skromniacha, co? Ale to był komplement , przemyślany i wypowiedziany, żeby mi zrobić przyjemność. Dobre dziecko , dobry człowiek z niego rośnie.
Rano, budzony czasem ma gorszy dzień. Ostatnio idzie, ciągnąc swój kocyk, w rozwleczonej piżamce, zgarbiony. Mariusz czeka , aż Roch go minie w drzwiach, a młody nagle pokrzykuje"Iść za mną! Nie gapić się na mnie, nie stać tak, jak jakiś manekin!. Mariusz zamruczał tylko "Ale mi się dostało", che che.
Z tymi urodzinami Rocha to jest tak, że dla nas, ani mnie, ani Mariusza, a najbardziej dla Rocha to nie był fajny dzień. Roch urodził się pełne trzy miesiące za wcześnie, ważąc 1164 gramy. Po kilku dniach schudł do 1 kg. Wcześniak to nie jest malutkie dziecko, które musi przytyć, poleżeć w inkubatorze i już. To mały kurczak, potencjalnie śmiertelnie chory, żyjący dzięki aparaturze i fachowej opiece. Jak się rodzi, wbrew wszystkiemu, sobie, takie dziecko, i mówią ci, że może po porodzie umrzeć, albo że będzie być może niepełnosprawne,że być może będzie rośliną, nie wspomina się potem tej chwili z przyjemnością. Jeszcze rok temu było dosyć ciężko. A teraz chyba już minęło. Ważne jest to, co tu i teraz, a dziesiątki blizn na Rocha ciele, od igieł, wkłuć centralnych, itp., które do niedawna zawsze budziły we mnie wielki żal, nie robią już takiego wrażenia. A poza tym przykrywają je nowe, bardziej wg. Rocha chwalebne,takie, co się je z duma pokazuje kumplom, od spadania z drzewa czy budowania szałasu z ostrych gałęzi.
Poniżej nasza historia w obrazkach. Sama się dziwię, że patrzę na nie bez żadnego lęku czy smutku. Bo teraz fajnie jest, tyle przed nami, bez sensu odbierać sobie energię, babrząc się w przeszłości, prawda? A te zdjęcia po to, żeby udowodnić, że nawet takiemu kilogramowemu komuś jak najbardziej może się udać.

Roch, ważący 1 kg.
1, 5 kg.
Ok. 1,8 kg., 6 tydzień na respiratorze.


Coraz mniej igieł i rurek, ponad dwa miesiące w szpitalu, pierwszy raz na rękach.



Bez rurek, trzeci miesiąc w szpitalu, ciągle ma bezdechy i jest nadal tlenozależny. Raz na jakiś czas sinieje i trzeba mu podsuwać maskę z tlenem.

Tu ma ok. roku.


Pierwsze buty.



Półtora.

Dwa.



Trzy.



I pięć.



Jesteśmy w Muzeum Kopernika, gdzie spędziliśmy pół dnia z okazji urodzin. Rewelacyjne miejsce, bardzo , bardzo polecam.
Więcej o Rochu wcześniaku można przeczytać tu
http://zzyciamatkirzezbiarki.blogspot.com/2010/09/o-moim-synku-wczesniaku.html
Pod postem rozpętała się niesmaczna, niepotrzebna dyskusja, więc wykasowałam wszystkie komentarze.


Taka to historia za nami. Ale nie ma się co dziwić, jeśli Aniołem Stróżem Rocha jest ON.



Roch zrobił go z pomocą Pań w przedszkolu, ale wyraz twarzy nadał mu sam. Twierdzi uparcie, że jego Anioł Stróż właśnie tak wygląda. Ktoś o takiej aparycji może czasem mieć kłopoty z ogarnięciem rzeczywistości, prawda? Ale żadna pielęgniarka nie wsadziła sobie kilogramowego s Rocha do kieszeni fartucha w celu zrobienia zdjęć, zawsze ktoś dobiegł na czas do wyjącej aparatury,dzięki temu Roch chodzi, widzi, słyszy. Trzeba za to dziękować, i Aniołowi, i ludziom, którzy nam pomogli.
Dziękujemy:)

Na zakończenie-co to jest? Często, żeby zachęcić Rocha do rysowania bawimy się w kalambury. W większości przypadków, kiedy rysuje Roch nie mamy szans.


No dobra, bo szanowni czytelnicy też maja słabe-to eksplozja w fabryce gazu łupkowego. Ha!
Gaz łupkowy jest ostatnio czymś niezwykle fascynującym dla Rocha. Olaboga...

Pisze tu już "do widzenia"i idę z pewnym kotem na samiutki koniec świata. Jest 30 metrów stąd. Spooooookój...