poniedziałek, 30 listopada 2009

Wiosna, wiosna!!!

Od kilku dni mamy wiosnę. Pachnie wiosną, ciepło jak na wiosnę. Co tu robić- jakoś trudno myśleć mi o sylwestrze czy Wigilii.
Nowości w domu:
1.Kamera cyfrowa. To właśnie ten wspaniały prezent od Mamy i Taty. Na imieniny i chrzciny Rocha. Chrzciny będą za czas jakiś, w terminie bliżej nieznanym. A dziecko rośnie, zmienia się i fajnie jest to utrwalać. Oczywiście najbardziej zmienia się synio, ale i my, i nasz dom, i zwierzęta, rodzina. Czasem jak oglądam zdjęcia aż serducho boli, że to już nigdy, że na zawsze, że nie dotkniesz, nie usłyszysz. I ta kamera to także taki nośnik w czasie ma być.
2. Zegar składający sie z samych wskazówek. Tarczy nie ma. Wiesza się te wskazówki na ścianie i mechanizm pośrodku je napędza. To to działa, o dziwo.
3. Lampa kula do kuchni, chińska papierowa.
4. Gar wojskowej grochówki, zostawiony na odjezdnym przez Mamę. Litościwa kobieta:)
I mam pytanie-czy bać się marzyć czy nie? Cholera jasna, no.
Nie chcę pracowac dla kogoś, mieć szefa, prosić o urlop. Chcę robić to co lubię i umiem, choćby to była mocno angażująca emocjonalnie sprawa i choćby trzeba było wiele postawic na jedna kartę. Nie chcę patrzeć , tak jak wczoraj w nocy na piękny, wiosenny księżyc prubujący rozepchać się pomiędzy wieżowcami, a o zmianach pór roku dowiadywac się ogladając Agrobiznes. Pieprzę to, skoro mogę inaczej. Do walki nadszedł czas, a niedowiarki precz. Bab bab tararararam (to oczywiście wojskowy werbel, jakby kto nie wiedział).
Ide naostrzyć siekierę, do walki z biórwami i pitami.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Choroba i takie tam.

Choroba dziecka to taki czyściec na ziemi. Nie mówię tu o naszej podstawowej chorobie, porażeniu, bo akurat Rocha to nie boli. Jest po prostu, walczymy z cholerą , tępimy chwasta. Mówię o chorobie, gdzie przykładasz rękę do czoła malutkiego na pół dłoni a ono takie gorące. Oczy synka nie są takie, jak zazwyczaj, no nie wiem, jak świeżo umyte okna, przejrzyste i czyste. Zamieniają się w oczy zmęczonego, starego człowieka. Mam nadzieję, że syn nawet w wieku 99 lat takich miał nie będzie. I to leżenie. Fikająca mikająca , permanentnie radosna non stop istota robi się powolna i stacjonarna. W tym momencie ulatuje gdzieś większość sił i koniec z wszelką radością. Pojawia się Wielki Niepokój, wszelki inne sprawy po prostu myk i znikają.


Już jest lepiej. Przyjechała moja Mama z odsieczą, więc mogę wyjść po chleb czy co, bo Mariusz pracuje do 22. Jest razem z kumplami góralami w trakcie przemieniania sciany z pustaków w scianę z lawy. Doszedł dodatkowy element, czyli zatopiony w lawie, wyłaniajacy sie ze sciany smok. Ciekawa jestem, jak to chłopakom wyjdzie.
Roch znów robi fiku miku, znów jest radosny, chodzi po domu i śpiewa hymn Polski. Zafundował mi też jeden z tych momentów, o których myśli się, że to przywidzenie. Siedział nad jakąś swoją książeczką i udawał, że czyta. Czasem to robi, gada wtedy od rzeczy. A dziś zaczął "Opjaciowanie ksiąźki Maji Dombjowśkiej Nocie i Dwie". Na szczęście słyszała to także moja Mama. Skąd to się wzięło w tej małej, dwuipółrocznej łepetynce?
Skończyłam fontannę, pojechała w świat. Nawet nie wiem, ile zarobiłam. Mąż mój też, a to on załatwił to zlecenie. Fajna robota, co? Ciekawe, ile zapłacą.
Założyłam dzis w kuchni czerwone rolety. Zrobiło sie dużo miejsca na blatoparapecie, głównej siedzibie Rocha i kotów. Planuję też przenieść szafę z pracowni do dużego pokoju, żeby rzeczy z półek w pokoju Rocha znikneły stamtąd i poukładać tam zabawki. Jakoś mało dziecięcy ten jego pokój na razie.
Być może kot Dyzio pojedzie do moich Rodziców w tzw. adopcję. Fajnie byłoby, bo mój Tata jest niewidomy i ich dom taki troche smutny, a Dyzio jako stworzenie zabawowe mógłby zrobić tam trochę zamieszania. Tylko groziłaby mu otyłość. A my teraz robimy listy zakupów albo zostawiamy sobie informacje na odwrocie nierozwieszonych i NIEPOTRZEBNYCH JUŻ ogłoszeń " Zaginąl biały kot..."Ot, los:)

A ja mam w środę imieniny, i może dostane od Mamy i Taty taki jeden wspaniały prezent. Ale nie napiszę tu, żeby nie zapeszyć.
Chcę wystartowac w konkursie na stworzenie w Warszawie jakiegoś specyficznego miejsca. Może to być wszystko, rzeźba, instalacja, dosłownie wszystko. Mam parę pomysłów i umówiłam sie z Kamilą na zrobienie jakichś wizualizacji na fotoszopie. Główna nagroda to 50 000. Dobudowało by się pokój do naszego sześćdziesięciometrowego domu. Ale byłby luksus. Ach, te marzenia.
Idę marzyć...podczas pracy.

czwartek, 19 listopada 2009

Trzynastego piatek i okolice.

Miało być tak pięknie. Miał być listopadowy Zamość ze swoimi cieplutkimi, ciasnymi knajpkami, miały być rozmowy do rana. Szczęście i święty spokój. A tu zadziałał piątek trzynastego.
1. Wyciągałam wenflon koledze, który samowolnie opuścił szpital. Z dziury po igle wylaciała kropla czarnej krwi.
2. Nie pojechałam do Zamościa, bo zachorowało dziecko matki-kierowcy.
3.Mój małżonek dopuścił do tego, że nasz lanos ( to taka marka samochodu, powoli odchodząca w przeszłość, jak polonez) przybił piątkę z drzewem. Wpadli obaj w poślizg. Ta krotochwila kosztowała piątkę właśnie, pięćset złoty. Gdyby Mąż nie robił potem auta u pana Heńka kosztowałoby to tysiąc pięćset.
4. Roch ma katar i znów nie może wychodzić na dwór, nie może iść na ukochany basen z ukochanym tatusiem. Biedna mała kropeczka, nie rozumie, dlaczego te ograniczenia.
A o kropeczce. Dziś z kuchni słyszałam powitalną wymianę zdań pomiędzy Rochem a Mariuszem. Mariusz przyszedł ze spotkania biznesowego po 22. Mały jeszcze nie spał. I słucham czegoś takiego. Ożywione bardzo:"-Tatusiu, tatusiu, jesteś juz?" "Jestem, syneczku, jestem". Radosne:-"Tatusiu, tatusiu, i smiejdziś?" Cisza. W końcu przytłumione:-" No syneczku, na spotkaniu z panią szefową wypiłem jedno piwko. Tak czuć? Umyję zęby". "Umij tatusiu, dzidzia z tobą umije swoje zęby". I poszli myć, dyskutując .

Piatek był i minął.
I to było by na tyle, jeśli chodzi o pech. Cała reszta nawet niezła. Ja mam swoje dodające otuchy marzenia , mam też zlecenie. Robię imitację małej fontanny, ze styropianu. Praca niezbyt ciekawa, ale zawsze to pieniądz. Przyda się .
Na zewnątrz pada, ale w gruncie rzeczy to nawet fajne, bo nie ma tyle ludzi na ulicach i w lesie. Dom robi sie jakiś cieplejszy, choć na termometrze niby tyle samo. I okna, pomiędzy listopadem a mną. Czy zna ktoś lepszy wynalazek? Oczywiście, drugi taki wynalazek to pod każdym oknem cieplutki kaloryfer, a na kaloryferze kot.
I sterta papierków po cukierkach, które leżą przede mną i wzbudzaja wyrzut sumienia, dlaczego ja, jako kobieta bynajmniej nie chucherko zjadając taką ilośc cukierków nie mam wyrzutów sumienia?
I to obraz pewnej całości, która mnie własne w tej chwli otacza.

środa, 11 listopada 2009

Pochwalona

Zostałam za to, co tu sobie piszę (dzięki Węszynoska, dzięki Gosia i Radek:)). Bardzo mi miło i aż jestem trochę zakłopotana, bo to taka sobie pisanina pitu pitu. Pozwolicie, że nie będę starała się utrzymać poziomu. Niech będzie, jak jest, czyli jak wszędzie klasyczna krzywa życiowa:)
Zastanawiam sie, skąd ten blog. Pewnie dlatego, że jestem dosyć towarzyska i rozmowna, bo gadatliwa to chyba nie. No, może po trzech kawach... A moja praca to samotność z konieczności. Teraz dużo czasu spędzam z dwuipółlatkiem, ale z nim na razie nie da rady pogadać o pewnych sprawach, a poza tym to facet. Kocha maszyny. Przechodził etap, kiedy chciał zostać kierowcą szambiary. Na szczęście to już za nami, chociaż jeśli kiedyś będzie chciał zostać kierowcą szambiary to i tak zostanie, bo co ja będę mogła zrobic? fcrgt-a to przekleństwo napisał kot, bo go po raz dziesiąty zrzuciłam z kolan.
Ogladałam dziś film "Pan Tadeusz". Oprócz Pana Tadeusza Gumowa Twarz i Włos Na Żel i Zosi o urodzie współczesnej sitigerl fajna obsada. Nawet komuś chciało się sciągnąć do sceny polowania na niedźwiedzia niezłą gromadę ogarów i gończych. Szkoda tylko, że w całym filmie nie pojawia się ani jeden chart, o których to tyle jest w książce. Te szerokie ujęcia kamery wędrujace po pejzażu aż się o to proszą.
A tak w ogóle to nie wiedziałam, że prawie 200 lat temu Polska była tak współczesna. Mieli obrączkowane bociany, dzikie niedźwiedzie w obrożach. Chyba głupio się im zrobiło za tego ostatniego ubitego tura. A tak na poważnie, czy ktoś ma nadzieję, że np. tej obroży na szyi niedźwiedzia widz nie zauważy? Może w telewizji tak, ale w kinie, na dużym ekranie ta obroża ma ze dwa metry...
I tak oglada się to fajnie.
Okropne to musiało być, przymusowa emigracja. My teraz mamy zupełnie inną mentalność, hasła przewodnie to "Świat jest coraz mniejszy" i "Wszystko dla nas". A ludzie współcześni Mickiewiczowi byli wychowywani w duchu wielkiego, prawdziwego patriotyzmu. Jakaś częśc, jakiś element tego patryjotyzmu dane mi było poznać, dzięki mojej nieżyjącej już Babci. Dla tych ludzi "z wtedy" wygnanie musiało byc katastrofą. Nie dziwię się, że wielu z nich młodo umarło, że na wojnie zgineła rozstrzelana przyjaciółka mojej Babci, Basia Puzon, że moja Babcia jeździła nocami jako sanitariuszka do postrzelonych i umierających partyzantów.


Zmiana tematu.

W życiu, przynajmniej moim, są czasem sytuacje, które obserwowane kątem oka przez ułamek sekundy wygladaja zupełnie inaczej. Na przykład napisy czy reklamy na bilbordach. Każdy to zna i zna to zadziwienie samym sobą, np. że zamiast przeczytać"konsultacje medyczne" przeczytał "konspiracje medyczne". To akurat może być wynik mojego takiego a nie innego zaufania do służby zdrowia, chachacha..
Ale są też sytuacje odwrotne, kiedy coś co dzieje się na prawdę wygląda jak ta pomyłka rejestrowana kątem oka. Wczoraj rysowałam coś na blacie w kuchni i zarejestrowałam przez okno jakiś ruch koło furtki. Już myślałam, że to jedna z babć karmiących i miałam się schować, ale nie. Patrzę, a tu nasz sąsiad z wierzowca otwiera naszą furtke wytrychem. Dałam sobie kilka sekund na odpędzenie ewentualnej zmory sennej, ale ona trwała. Otworzyłam więc okno i grzecznie zapytałam pana Wiesława, czy mu po prostu nie rzucić klucza. Powiedział, że nie , że sobie poradzi i że nasze zamknięcie to o dupę rozbić. Wytłumaczył mi także , że jest w naszej pracowni od rana, za zgodą Mariusza, i że przewiercił sobie palec wiertłem na wylot. Ja wtedy zapytałam jakim , a on powidział, że piątką. Dla niewtajemniczonych- to na prawdę niemały kaliber. Pan Wiesław musiał poleżeć chwilę w domu, bo mu się zrobiło słabo, i właśnie wracał. Jak sobie wyobraziłam tą piątke wwiercajaca sie w MÓJ palec i mi zrobiło się słabo, przeprosiłam go więc i zamknęłam okno. Bardzo mi go żal, bo ma pewne zobowiazanie i musi je zrealizować z przewierconym palcem.
W piątek jadę do Zamościa, do Wiolci. Poznam jej synka i jego tatę. Jadę z dwoma mamuśkami , które w głosie, mówiąc o tym wyjeździe maja to: "Wyrrrwę się z domu, aaaach!". Mamy spać do oporu, tak się umówiłyśmy.
Wrócił mój kot. Ten co go już opłakałam. Jeszcze nie mogę uwierzyć, to nie będę pisać o tym. W każdym razie jakoś tak sie stało że mamy trzy. Jutro o tym pomyślę. Co z tym zrobić.
I to by było na tyle.

wtorek, 10 listopada 2009

Nowy

W naszym domu pojawił się nowy kot. Jest typem kota najpiękniejszym-czarny, z białym krawatem i łapami. Ma już pięć miesięcy i bałam się trochę, jak przebiegnie jego asymilacja w naszym domu. Prawie od początku swojego życia siedział w ciasnej kociarni na tyłach garażu pani weterynarz, która ratuje kociaki i szuka im nowych domów. Pani ostrzegła mnie, że jeśli nowy będzie przez tydzień przerażony siedział na szafie i walił tam kupy mogę go przynieść z powrotem. Nowy bynajmniej nie siedzi na szafie, kupy wali do kuwety, łazi za psami choć kiedy to one łażą za nim powarkuje, żre jedzoną przeze mnie kanapkę z drugiej strony, tylko dwa razy szybciej. Prawie nie widać, że to zwierzątko jest u nas drugi dzień. Nie ma jeszcze imienia. Kompletnie niewychowany będzie traktowany najlepszą Bronią Na Koty- czyli psikaczem z wodą. Po kilku psiknięciach w stronę kota już sam gest , wyciagnięcie ręki w kierunku psikacza bedzie powodował zniknięcie kota, w związku z tym zaprzestanie jego zbójeckich działań. Polecam.

Przypomniało mi się teraz, jak przez długie lata w moim plastyku rzeszowskim nad okienkiem pani Broni, cieciowej wisiał napis "Sklep z Bronią". Bronia nie miała nic przeciwko. Bronia i napis odeszli razem godnie na emeryturę.

Mariusz pojechał do Pacanowa podkuć kozy swojego ojca. Nie, żartowałam. Pojechał wymierzyć ścianę, którą ze ściany pustaków mają zamienić na ścianę lawy w nowopowstającym Centrum Bajki. W końcu ktoś wymyślił, że w Polsce nie ma czegoś w rodzaju disnejlandu. Kiedyś był park rozrywki w Chorzowie, byłam jako dziecko, a teraz nie ma niczego takiego. W mieście Pacanów, która to nazwa kojarzy się z każdy wie z kim, powstaje takie miejsce, z tego co wiem fajnie plastycznie poprowadzone. Mariusz i koledzy robią tą ścianę, Mariusz ma robić dodatkowo oranżerię. A my z Rochem czekamy na otwarcie.
Wygrałam wczoraj w totka 20 zł. Pani w totku ucieszyła się chyba jeszcze bardziej niż ja. Pani w ogóle jest fajna. Siedzi sobie w suterence pod wieżowcem, zawsze pięknie uczesana i umalowana, karminowe usta, paznokcie, itp. Ach, ta marysińska elegancja!
Już wiem, dlaczego nasze psy są grubawe, chociaż nie powinny. Posiedziałam ostatnio parę dni przy blacie w kuchni, rysując projekt nagrobka . Bajkowego nagrobka dla dwóch maleńkich dziewczynek. Widok miałam na płot i furtkę. I co się okazało-raz jedna babcia, raz inna chyłkiem, chyłkiem, zerkając czy nie widzimy wysypuje pół reklamówki jakichś pyszności za ogrodzenie . A suki żrą, połykają jakby je goniło sto diabłów. Dla tych babć to pewnie przygoda dnia, więc nie chcąc płoszyć i przeszkadzać cholera chodzę wtedy po własnej kuchni zgięta wpół, żeby mnie nie widziały. A niech sobie karmią.
To byłoby na tyle.
A , jeszcze o wyrazie" tę". Zastanawiam sie, czy w Polsce jest wyraz "tę". Pisany, nie mówiony. Bo mówiony jest. Ostatnio wszędzie, na ulicy i w mediach wyraz "tą", np. "tą dziewczynę" zastapił wyraz "tę". Wkurwia mnie, bo zubaża jezyk polski. Chcę, żeby mówiono o mnie "tą" kobietę np. uwielbiano, chachacha. TĄ. TE to są dzieci, drzewa, psy. Ta moda wzięła sie chyba ze sposobu mówienia okołowojennej nteligencji, można to usłyszeć w starych polskich filmach. Kolejny snobizm. Niedługo do łask wróci grejserowanie, cholera jasna. No nie, muszę to napisać: I wtedy ktoś zapyta moich facetów-" Chochu i Machiuszu z Wachszawy, a kochacie wy tę swoja Katarzynę?"
No, teraz to już na prawdę tyle.
Tę notke kończę.

sobota, 7 listopada 2009

Zaginiony kot

Drugiego listopada zniknął mój kocur Mironek. Na tym osiedlu, gdzie jedni karmią bezdomne koty, odrobaczają je, dbają o nie, a drudzy traktują jako zabawki dla swoich amstaffów nie jest łatwo. Parę z kotów nie ma ogonów, rotacja jest wielka. Dzwoniłam do schroniska Na Paluchu, gdzie Straż Miejska wozi zwierzęta z interwencjii, dzwoniłam na Straż. Nie ma. Jak widzę kątem oka coś białego czy wydaje mi się, że słysze miauczenie lecę pędzę. Jestem jedyną w stolicy osobą podbiegającą w nocy z drżeniem serca do białej reklamówki, leżącej w krzakach. Już kiedyś tak było, kiedy zniknął mój pies.
W poniedziałek wydrukuję i rozwieszę ogłoszenia, może chociaż zadzwoni ktoś z informacją o białym kocim trupku. Lepsze to, niż czekanie. Dobrze, że Roch nie zauważył nieobecności kota.
A poza tym nic nowego.

wtorek, 3 listopada 2009

Kilka dni.

Minęło. Sobota pod znakiem złodzieja. Najpierw wracając z rehabilitacji z Rochem widziałam trzech złodziei, którzy obrabiają nieświadomych, starszych ludzi. Anatomia złodziejstwa autobusowego to: Większość osób w autobusie wie, że to złodzieje, a oni wiedzą, że większość wie, ale żadna ze stron nie reaguje, ta pierwsza zdjęta jakimś atawistycznym strachem, ta druga dufna w swój zwierzęcy instynkt i siłę. Oraz baaardzo bezczelna. Złodziej autobusowy ma puchatą kurtkę, która maskuje delikatne ruchy, i otwarte kieszenie, gdzie błyskawicznie wkłada rękę z portfelem. I paskudną gębę, czerwoną od zimna i spuchniętą od wódy i złych myśli. Ależ ja ich nie cierpię.
Także w sobotę, podczas małej imprezki u nas w domu, kiedy my, sześć dorosłych osób , tańczyliśmy w dużym pokoju a psy spały w kuchni do przedpokoju wszedł sobie złodziej i zgarnął pierwszą, wiszącą na wierzchu kurtkę. Sąsiada Roberta. Na szczęście nie było w niej nic oprócz kluczy. Gdyby był jakiś dokument z adresem, sąsiedzi weszliby być może do pustego domu, gdzie na dodatek spał ich dziewięcioletni syn. Nawet wolę sobie nie wyobrażać, co by się mogło stać. I nawet sobie wole nie wyobrażać, że półtora metra od mojego śpiącego synka grasował jakiś zły człowiek w naszym własnym domu.
Ale szkoda na takich drani atramentu, kończę o nich.
Wczoraj byłam z Rochem u lekarza ortopedy. Nie jest najlepiej, dużo wad postawy i budowy przez MPD. Czeka nas rentgen, wiele żmudnych ćwiczeń. Niedługo zazynamy 6 tyg. turnusu z pobytem dziennym, czyli codzień bedziemy jeździć na ćwiczenia do centrum. Matko Boska Komunikacyjna, miej nas w swojej opiece!